Tajemna jaskinia ukryta w drodze na wulkan Teide…

Wulkan. To słowo kojarzyło mi się zawsze jakoś tak groźnie i apokaliptycznie.  Poza moim zasięgiem. A jak dorzucę do tego, że chodzi o jeden z najpotężniejszych na świecie gigantów, to już zupełna abstrakcja. Wiedziałam, że wejście na krater, będzie równoznaczne z wyjściem poza moją strefę komfortu. I to hen hen daleko za jej granice… Ale decyzja zapadła zaraz po kupieniu biletów na Teneryfę. Zróbmy to! Żeby wejść na sam wierzchołek Teide, konieczna jest specjalna zgoda. Druga opcja to nocleg w schronisku, w którym udało nam się zarezerwować dwa ostatnie miejsca. Miesiąc później… Około 11 docieramy do podnóża wulkanu. Mimo że kilometr dalej mieści się kolejka, na prawie sam szczyt, świadomie decydujemy się na wspinaczkę. Jesteśmy ponad chmurami, z nieba leje się żar, a wiatr chwilami niemal urywa głowę. Ruszamy. Już na pierwszym rozdrożu przekonujemy się, że nie będzie to dobrze oznakowany szlak.

DSC_6832 (Copy)Na czuja wybieramy jedną ze ścieżek, mając nadzieję, że doprowadzi nas na szczyt. Godziny mijają, plecak ciąży, a wysokość powoli daje się we znaki. I tylko widoki coraz piękniejsze… Krzaki obsypane białym kwieciem umilają przystanki słodkim zapachem.

DSC_6826 (Copy) DSC_6806 (Copy)Chciałoby się rzec błogość i sielanka wysokogórskiej wędrówki. Ale zejdźmy na ziemię, zanim wejdziemy na szczyt… 🙂 Prawda jest taka, że coraz ciężej, coraz stromiej i coraz mniej powietrza… Jednym słowem zadyszka jak u emeryta, stopy osuwają się pod resztkami zaschniętej lawy, a usta pierzchną od kurzu i wiatru. Pot z domieszką olejku do opalania leje się po twarzy niemiłosiernie szczypiąc w oczy. Ale nie poddajemy się! Po kilku godzinach wędrówki z oddali wyłania się czubek (nie, jeszcze nie wulkanu) schroniska! Na ostatniej krętej dostajemy energetycznego kopa i docieramy do celu.
DSC_6919 (Copy)Większość drogi już za nami, ale najtrudniejsze dopiero przed… Jedyne o czym teraz marzymy to jakiś porządny obiad, bo nie mieliśmy kiedy zjeść śniadania. Niestety do schroniska nie prowadzi żadna droga, toteż musi nas zadowolić automat z batonikami za 3 euro… W plecaku już tylko chleb, kabanosy i kilka gorących kubków…  Z racji, że ciężko jest mi usiedzieć w jednym miejscu, poszłam obejrzeć okolicę i obejść budynek dookoła. Na tyłach schroniska spotkałam jakiegoś robotnika. Grzecznie pozdrowiłam go po hiszpańsku, a on spytał, czy przypadkiem nie jestem głodna (pytanie retoryczne:-D ) po czym nie czekając na odpowiedź, łamanym angielskim zaczął mówić coś o frytkach… Myślałam, że żartuje, ale gdy spytałam ile kosztuje jedzenie, odpowiedział że nic, bo on i inni robotnicy już się najedli… Nie… To zbyt piękne by mogło być prawdziwe… Po wizycie w Maroku wiedziałam, że nic nie jest za darmo. Byłam jednak tak głodna, że mogłam zapłacić każdą cenę za obiad. Zawołałam Marka, a mężczyźni w jednej chwili ustawili przed nami stół i przynieśli talerz pełen gorących frytasów i pachnących kiełbasek.

DSC_6858 (Copy)Niech mnie ktoś uszczypnie! O takich przysmakach nawet nie marzyłam. Myślałam raczej o talerzu ciepłej zupy lub kanapce z szynką… Jakby tego było mało, po jedzeniu dostaliśmy jeszcze dwie kawy. Po jedzeniu próbowałam im zapłacić. Najpierw 10, a po stanowczych odmowach, chociaż 5 euro, ale nie chcieli słyszeć o pieniądzach.

Teneryfa xperia5 (Copy)Gdy myślałam, że już lepiej być nie może gościnni panowie wyszli z propozycją… Powiedzieli, że idą na szczyt i spytali, czy nie chcemy zobaczyć pewnego wyjątkowego miejsca, niedostępnego dla turystów… Ze stalagmitami, stalaktytami i wypełnionego śniegiem. Ale uprzedzili nas, że to pół godziny stromej drogi… A że byliśmy wyczerpani po długiej wspinaczce, niestety zdecydowaliśmy sobie odpuścić… odpoczynek rzecz jasna! 🙂 I poszliśmy z nimi, zostawiając plecaki w ich kanciapie. Droga rzeczywiście była ciężka, ale że nie wiedziałam jak jest po hiszpańsku „zaczekajcie, muszę odpocząć”, to musiałam dzielnie dotrzymywać im kroku.

Teneryfa xperia3 (Copy)W pewnej chwili zboczyliśmy ze ścieżki, a po kolejnym kwadransie dotarliśmy do celu. To co zobaczyliśmy było warte wysiłku. Po kilkumetrowej drabinie zeszliśmy do podziemnej jaskini.

DSC_6892 (Copy)Przywitał nas orzeźwiający chłód. Idealna odmiana od upału panującego na powierzchni.  Mimo, że był już czerwiec, wszędzie leżało mnóstwo śniegu.

Teneryfa xperia4 (Copy)Stanęliśmy więc na jednej z zasp, nie do końca wierząc, że tu jesteśmy. Otaczała nas wysoka na kilkanaście metrów grota. Tak duża, że niektóre zakamarki były ukryte w zupełnych ciemnościach. Każde słowo rozchodziło się echem po jej wnętrzu. Z sufitu zwisały spiczaste sople, a pod nogami walały się bryły lodu.

jasinia2Cała ta sceneria przeniosła nas do zupełnie innego świata. A przecież wciąż byliśmy na tym samym wulkanie! Napawałam się widokiem jaskini z wybałuszonymi oczami. Ta jej dzikość i niedostępność imponowała mi najbardziej. Żadnych chodniczków, barierek i innych turystycznych „udogodnień”. Wątpię żeby to miejsce spełniało jakiekolwiek standardy bezpieczeństwa, ale skoro przetrwało od ostatniej erupcji wulkanu, to i nam nie powinno zawalić się na głowę. Naszym towarzyszom wyraźnie dopisywał humor. Żartowali, podświetlali latarkami podziemne tunele i obrzucali nas śniegiem.

Teneryfa xperia3 (Copy)Podobno schodzą tu codziennie po pracy i nikt oprócz nich nie zna tego miejsca. Mieliśmy niesamowite szczęście, że też mogliśmy je zobaczyć. Po kompleksowych oględzinach jaskini wracamy do schroniska i podziwiamy zachód słońca. Gdy wokół panuje kompletna ciemność, a Ty jesteś prawie 4 tysiące m n.p.m., niebo wygląda piękniej, niż kiedykolwiek wcześniej… Galaktyka jaśnieje milionem gwiazd. Zmęczeni całodzienną wspinaczką kładziemy się do łóżek. Tym razem do snu kołysze nas chrapanie kilkunastu Chińczyków… Jeśli chcemy podziwiać wschód słońca z krateru, musimy wstać po 4. Czy nam się uda? O tym już niebawem 🙂