Przepis na bałkańską majówkę (cz.2. Bośnia i Hercegowina)
O zwiedzaniu wojennych bunkrów, nocnym paleniu ognisk na wzgórzach i zatopionym wraku statku wiecie już z pierwszej części tego wpisu. Po Chorwacji przyszedł czas na równie piękną Bośnię i Hercegowinę. Granicę państw przekraczamy przed południem, a naszym pierwszym przystankiem jest dziewiczy krajobraz wodospadów Kravica.
Orzeźwiająca bryza, niespełna 25-metrowe kaskady i krystalicznie czysta woda skutecznie nas oczarowują. Z turkusowego cudu natury ruszamy do położonego na wzgórzu miasteczka Pocitejl. Idąc pod górę po kocich łbach docieramy do tureckiej twierdzy i wieży zegarowej, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki na Neretwę. W architekturze miasteczka widać tureckie wpływy. Na uwagę zasługuje meczet Hadżi-Alija i medresa – muzułmańska szkoła.
Z Pocitejl jedziemy do Mostaru i na starcie podziwiamy symbol miasta, czyli charakterystyczny most. Przy odrobinie szczęścia można zobaczyć śmiałków skaczących do turkusowej Neretwy z około 20 metrów. Nam się udało. Miasteczko okazało się na tyle urocze, że nawet tłumy turystów nie były w stanie go przyćmić! I tylko ślady kul w budynkach przypominały o wojennej przeszłości kraju…
Z Mostaru jedziemy w stronę Konjic, po drodze zatrzymujemy się w Jablanicy, gdzie podziwiamy filmową rekonstrukcję mostu wraz lokomotywą.
Wieczorem docieramy nad Jezioro Boracko, gdzie spędzamy kilka najbliższych nocy. Nie mogłam sobie chyba wymarzyć piękniejszego widoku na poranne wstawanie…
Rano jedziemy do Konjic. Markowi kończy się urlop, więc musi wracać do Polski, a my z Olą, drugim Markiem i Przemkiem idziemy na rafting z Visit Konjic! Było dużo wody, dużo skał, wodospadów i pięknych widoków, ale przede wszystkim dużo adrenaliny!
Jeśli ktoś lubi aktywny wypoczynek to zdecydowanie polecam! Choć początkowo trochę się bałam, to wrażenia były niesamowite!
Resztę dnia spędzamy na zwiedzaniu miasta, natomiast wieczór na poznawaniu okolic Jeziora Boracko, które okazały się wyjątkowo malownicze.
Następnego dnia o świcie Ola z Markiem ruszają w stronę Lukomiru, a ja z Przemkiem w góry Prenj. Nasza trasa okazała się o wiele bardziej wymagająca, niż przypuszczaliśmy. W niektórych miejscach śnieg sięgał kolan, a strome zbocza i kamienne lawiny utrudniały trekking.
O polach minowych nie wspomnę, ale to historia na oddzielny wpis… Po kilkugodzinnej wspinaczce robimy krótki przystanek w Konjic i jedziemy do Lukomiru. Niestety trasa, którą wybraliśmy okazała się nieprzejezdna i to zaledwie 4 kilometry od celu… Zaparkowaliśmy więc w szczerym polu, spakowaliśmy plecaki i resztę drogi pokonaliśmy na piechotę, z nadzieją, że nikt nie ukradnie nam auta.
Po półtorej godzinie marszu przez obsypane kamieniami pustkowia, dotarliśmy na miejsce. Lukomir o tej porze roku był niemal wymarły. Cisza, spokój i tylko owce, pasące się na zboczach gór (no i jeszcze psy pasterskie, które jak zwykle chciały mnie zjeść!). Malownicza okolica i widok na kanion rzeki Rakitnicy zrekompensowały cały wysiłek.
Na miejscu czekali już na nas Ola z Markiem. Z racji ich znajomości z Visit Konjic mieliśmy możliwość zatrzymania się w Natura AS.
Gościnność gospodarzy przeszła nasze najśmielsze oczekiwania! Zarówno kolacja jak i śniadanie to jedne z najlepszych posiłków jakie jedliśmy podczas pobytu na Bałkanach! Burek prosto z pieca – mniam!
Gwiazdy w tej pasterskiej wiosce świeciły wyjątkowo jasno i całe niebo wyglądało magicznie… Rano niestety pogoda się popsuła i zamiast trekkingu po okolicy musieliśmy uciekać przed deszczem do słonecznego Sarajewa. Ola z Markiem oprowadzili nas po jego najpiękniejszych zakamarkach. Mieli stuprocentową rację mówiąc, że aby zwiedzić to miasto, potrzebny jest co najmniej miesiąc…
Ostatniego dnia naszego pobytu wybieramy się na wzgórze Trebević. Pogoda nie sprzyja podziwianiu widoków, jednak to nie dla nich tu przyjechaliśmy…
Celem naszej wizyty były opuszczone tory bobslejowe. Te olimpijskie pozostałości ciągnące się przez dziesiątki metrów stanowią raj dla graficiarzy. Spacer po takim miejscu to niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Stamtąd jedziemy już w stronę Polski, a nocleg spędzamy na Węgrzech, w miejscowości Tata. I tak oto nasza bałkańska majówka dobiega końca. Z pewnością nie jest to jednak koniec naszej przygody z tym regionem… 🙂
Komentarze
A w Konjic taki piękny bunkier p. atomowy przygotowany dla Tito pominęliście 🙁
To prawda 🙁 nie starczyło nam czasu… Będzie trzeba to nadrobić! 🙂