Nusa Penida, Gili Trawangan i Bali na własną rękę. Plan podróży.
Zastanawiasz się, jak ogarnąć Bali na własną rękę i przy okazji odwiedzić wyspy Nusa Penida i Gili Trawangan? Gotowy plan podróży na zwiedzanie Bali, Nusa Penida i Gili Trawangan z opisem transportów, poleceniami noclegów i restauracji. Został on zrealizowany w 10 dni (Bali – 5 dni, Nusa Penida – 2 dni, Gili Trawangan 3 dni), ale możesz go dowolnie modyfikować lub skorzystać tylko z części. Przyjemnej lektury! 🙂
Spis treści
Zastanawiasz się, jak ogarnąć Bali na własną rękę i przy okazji odwiedzić wyspy Nusa Penida i Gili Trawangan? Gotowy plan podróży na zwiedzanie Bali, Nusa Penida i Gili Trawangan z opisem transportów, poleceniami noclegów i restauracji. Został on zrealizowany w 10 dni (Bali – 5 dni, Nusa Penida – 2 dni, Gili Trawangan 3 dni), ale możesz go dowolnie modyfikować lub skorzystać tylko z części. Przyjemnej lektury! 🙂
Bali na własną rękę: dzień 1 – transport z lotniska Despansar do Ubud, Monkey Forest i Kecek Dance.
O 1 nad ranem lądujemy na lotnisku Despansar na Bali, gdzie czeka na nas kierowca z moim nazwiskiem na kartce. Z uwagi na to, że lądowałyśmy po północy, wolałyśmy wcześniej załatwić transport do Ubud i zarezerwowałyśmy go przez nasz hotel. Finalna cena to 380 000 – jak za taką odległość i późną porę, myślę że całkiem nieźle, na forach podróżniczych znalazłyśmy podobne ceny.
Wybrałyśmy hotel praktycznie w samym centrum Ubud (boczna uliczka głównej drogi) – Ojek’s Homestay w cenie 27 zł za dwie osoby, ze śniadaniem.
Pokój bardzo skromny, ale część wspólna, naprawdę przepiękna. Wszędzie kwiaty, kadzidła, figurki buddyjskie i nawet mała świątynia w ogrodzie. A na środku taras z poduchami, gdzie codziennie rano przynosili nam pyszne śniadanie. Jeśli chcecie poczuć typowy balijski klimat, za nieduże pieniądze, to polecam!
Po odespaniu podróży wybrałyśmy się na śniadanie, do Tutmak warung kopi. Smacznie, ale porcje raczej małe w stosunku do ceny. Warto sobie zając miejsce z widokiem na ulicę i obserwować… Nawet fale turystów nie przeszkadzały w oglądaniu codziennego życia mieszkańców – kobiety w tradycyjnych balijskich strojach od rana uzupełniały dary dla bóstw o świeże kwiaty, kadzidełka i ryż.
Potem ruszyłyśmy stronę Monkey Forest – to kawałek centrum, ale warto się przespacerować i pozwiedzać. My po drodze zwiedziłyśmy np. klika hoteli – spodobał nam się zwłaszcza Ubud Inn z basenem i przepięknym ogrodem. Monkey Forest warto odwiedzić nie tylko ze względu na żyjące tam małpki, ale i ciekawą, balijską architekturę.
Mostki, tunele, czy altanki stanowią idealne tło do zdjęć, jednak włochate modelki bywają agresywne, więc lepiej uważajcie. Terytorium jest całkiem spore, więc na taką wizytę możecie przeznaczyć ok. 1,5 godziny. Na wstępie razem z biletem dostaniecie mapki, aby nie przegapić żadnego zakamarka.
W drodze powrotnej jakiś pan próbował wcisnąć nam bilety na wieczorny pokaz Kecek Dance i choć z jego usług nie skorzystałyśmy (nie podobało nam się, że jest to w pomieszczeniu, a nie na świeżym powietrzu), to z samej atrakcji tak, tyle że w innym miejscu… Wieczorem przy drodze mnóstwo osób sprzedawało bilety i finalnie zdecydowałyśmy się na pokaz połączony z tańcem w ogniu.
Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale finalnie byłam zachwycona, chociaż Kasia po męczącym dniu zasnęła 😀 Oryginalna choreografia, specyficzne dźwięki wydawane przez aktorów, a do tego hipnotyzujący taniec i śpiew – myślę, że warto to przeżyć będąc na Bali.
Bali na własną rękę: dzień 2 – świątynia Goa Gajah, wodospad Kanto Lampo, wodospad Goa Rang Reng, pola ryżowe Tegalalang.
Rano postanowiłyśmy wynająć skuter. Można to było zrobić w naszym hotelu, ale właścicielka słysząc, że nigdy nie jeździłyśmy wysłała nas do innego miejsca, twierdząc, że jej skutery nie mają ubezpieczenia 😀 Finalnie wynajęłyśmy skuter za 65000, z jakiejś przydrożnej budki – celowo wybierając taki najbardziej poobijany… No i ruszyłyśmy zwiedzać.
Pierwszy i zupełnie przypadkowy przystanek, to restauracja Layana. Miejsce okazało się naprawdę rajskie, z przepięknym widokiem na wodospad, relaksacyjną muzyką i pysznym jedzeniem. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy powiedziałam, że dokładnie tak wyobrażałam sobie Bali.
Warto tam zajrzeć zwłaszcza po drodze do świątyni Pura Goa Gajah, bo jadąc z Ubud będziecie mijać to miejsce (po lewej stronie zobaczycie mały niepozorny parking i musicie zejść w dół). Na terenie świątyni znajdziecie wodospad, jeziorka i oczka wodne, jaskinie… Gdy już wszystko obeszłyśmy zboczyłyśmy na ukrytą pośród drzew ścieżkę i zrobiłyśmy sobie mały spacer przez dżunglę. Egzotyczna roślinność i odgłosy natury zachwyciły nas chyba jeszcze bardziej, niż sama świątynia.
Kolejny przystanek, to wodospad Kanto Lampo. Jeśli lubicie tłumy stojące w kolejce, żeby zrobić sobie idealne zdjęcie (i jeszcze zapłacić za to Panu, który się tym zajmuje), możecie tu zajrzeć, jeśli nie – odpuśćcie. My nawet nie schodziłyśmy na dół i zrobiłyśmy sobie małą przerwę przy shakeu obserwując z góry sesje zdjęciowe. 😉
Kolejny wodospad Goa Rang Reng, podobał nam się znacznie bardziej – mało ludzi i żadnych kolejek, a widoki całkiem ładne. Zaraz obok znajduje się mała świątynia, a żeby się do niej dostać trzeba przejść przez rzekę – oczywiście spróbowałyśmy 🙂
W okolicy jest jeszcze kilka wodospadów, my jednak ruszyłyśmy w stronę tarasów ryżowych Tegalalang. Widoki piękne, ale mnóstwo ludzi i komercja na każdym kroku… Chodź oficjalnie wstęp jest bezpłatny, to bądźcie przygotowani, że co kilka kroków natraficie na budki, w których pobierana jest „dobrowolna dotacja”. Taka dobrowolna, że albo płacisz, albo nie idziesz dalej. I nie wystarczy, że zapłacisz raz, bo przy kolejnej budce usłyszysz, że to inne pole i obowiązuje nowa opłata…
Chcesz zrobić zdjęcie na jednej ze słynnych huśtawek? Proszę bardzo, ale musisz zapłacić. W jednym miejscu Pan podał cenę o równowartości 27 zł i do tej pory zastanawiam się, czy się nie przesłyszałam… Zdjęcie w charakterystycznym wiklinowym gnieździe także jest płatne. I nie ma się co dziwić, że mieszkańcy chcą zarobić, po prostu warto wiedzieć co się kryje za tymi „idealnymi zdjęciami” z insta. 😉
Takich fotospotów jest na tarasach ryżowych i samym Bali mnóstwo, co ciekawe w Tegalalang można sobie także wypożyczyć suknię z powiewającym trenem, żeby zdjęcie na huśtawce było jeszcze bardziej spektakularne. 🙂 Mimo całej tej komercji udało nam się znaleźć kilka odosobnionych i malowniczych miejsc – ta zieleń naprawdę oszałamia!
Z pól ryżowych ruszyłyśmy już prosto na kolację, do Dewa Warung. Miejscówka okazała się prawdziwym kulinarnym odkryciem i wracałyśmy tam wielokrotnie. Pyszne i duże porcje, a do tego bardzo dobre ceny, co w Ubud wcale nie jest takie oczywiste.
Bali na własną rękę: dzień 3 – skuterem z Ubud do Amed – Pura Gunung Kawi, Pura Tirta Empul i lotoswy staw.
Spakowałyśmy po jednej sukience na zmianę, stroje kąpielowe, ładowarki i skuterem ruszyłyśmy przed siebie. Jeszcze raz zajrzałyśmy na tarasy ryżowe, tym razem z innej strony. Widoki równie piękne, ale i komercja bez zmian. Mimo to warto było zobaczyć to miejsce w intensywnym słońcem, a nie tylko podczas zachodu, tak jak dzień wcześniej. Gdy tylko trochę oddaliłyśmy się od miasta i zboczyłyśmy z głównej drogi, zaczęły się prawdziwie sielankowe widoki. Balijskie wsie i pola ryżowe, na których nikt nie pobierał opłat, bo nikogo oprócz nas tam nie było.
Odwiedziłyśmy kolejną świątynie – Pura Gunung Kawi, jednak jej największym plusem było malownicze położenie, wśród zielonych pól porośniętych przez palmy. Na miejscu znajdują się grobowce wyryte w klifie oraz mały wodospad. My zrobiłyśmy sobie tutaj także przystanek na obiad i kokosa, ceny nieturystyczne, a jedzenie pyszne.
Stamtąd pojechałyśmy do świątyni Pura Tirta Empul, znanej ze źródeł o magicznej mocy, w których dokonuje się rytuału oczyszczenia. Żeby móc wejść do środka trzeba wypożyczyć sarong. Podczas naszej wizyty na terenie świątyni odbywało się jakieś balijskie święto. Mieszkańcy ubrani byli w odświętne szaty, wszędzie muzyka i śpiew. Do tego mnóstwo figur i bóstw wykonanych z jedzenia! Ziarna, owoce, a nawet mięso ułożone były na w fantazyjne kompozycje i ołtarze.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko zrobione było z jedzenia… W jednym z basenów dokarmiać można było złote rybki, a zaraz obok schłodzić się w restauracji, popijając mrożoną kawę, za jedyne kilka złotych. I choć miejsce jest bardzo turystyczne, to panujący tam klimat naprawdę na długo pozostaje w pamięci, zwłaszcza, że miałyśmy szczęście trafić na święto.
Mknąc na skuterze mijałyśmy kolejne wsie na zmianę z autostradami, aż dotarłyśmy nad wybrzeże do Candidasa Lotus Lagoon – basenu pełnego kwiatów lotosu (kwadrans od portu Padang Bai). Wstęp jest bezpłatny, a jadąc tam warto wstąpić na pobliską plażę.
Po przygodach z poszukiwaniem stacji benzynowej i pełnej emocji jazdy po stromych serpentynach dotarłyśmy do Amed. W restauracji Creperie Mantap zjadłyśmy kolację i złapałyśmy wi-fi, żeby znaleźć nocleg (w końcu było już po 21). Padło na Camessa Hotel. W cenie 40 zł od osoby dostałyśmy piękny apartament z basenem przy plaży. Bardzo polecam to miejsce – super lokalizacja, widok na wulkan i pyszne śniadania.
Bali na własną rękę: dzień 4 – chillout w Amed, snorkowanie i punkt widokowy.
Od rana relaksowałyśmy się w hotelowym basenie i chociaż miałyśmy wracać do Ubud (bo przecież tam zostały wszystkie nasze bagaże), to postanowiłyśmy przedłużyć nasz pobyt tutaj. Niestety w naszym hotelu nie było miejsca na kolejną dobę… Ale nie ma tego złego, na Agodzie znalazłyśmy równie piękny nocleg z basenem i to za taką samą cenę – 40 zł od osoby (jeśli jesteście ciekawi, jak szukać tanich noclegów i chcecie dostać kody zniżkowe, to zobaczcie ten wpis).
Hotel Ocean Resort Amed podobnie jak poprzedni, położony był przy plaży i miał dwa duże baseny z widokiem na morze. Wypożyczyłyśmy maski do nurkowania i odkrywałyśmy podwodny świat z przerwą na obiad przy basenie. Na zachód słońca wybrałyśmy się na drinka na punkt widokowy (sunset viewpoint Amed), a dzień zakończyłyśmy w reggae barze, przy plaży.
Bali na własną rękę: dzień 5 – powrót z Sanur do Ubud, Tirta Gannga, autostop do Sanur i impreza w Nu Lazer.
Po pysznym śniadaniu, które dostałyśmy pod same drzwi, ruszyłyśmy w drogę powrotną, żeby jeszcze trochę pozwiedzać. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w parku wodnym Tirta Gannga. Piękna roślinność, baseny, fontanny, mosteczki i… tłumy turystów blokujący drogę podczas robienia zdjęć. Balijczycy sprzedają natomiast karmę dla ryb, ale wyglądają one raczej na przekarmione. No cóż. niestety stanowią pożądane tło do fotografii… Podsumowując – malownicze miejsce, ale ze względu na Instagramową sławę raczej nie znajdziecie tutaj ciszy i spokoju.
Celowo odpuściłyśmy sobie najpopularniejszą świątynie – Pura Besakih. Znajomi, którzy tam byli mówili o naciągactwie, kilkugodzinnych kolejkach od 5 rano i numerkach, do zrobienia zdjęcia. Popołudniu dotarłyśmy do Ubud, choć nie obeszło się bez przygód na skuterze… Gdy już udało nam się go zwrócić, złapałyśmy stopa do Sanur. Kierowca wysadził nas obok McDonalda, skąd spacerując wzdłuż plaży dotarłyśmy do hotelu Simon Homestay. Cena niska, ale w pokoju pachniało naftaliną i panie z recepcji nie znały angielskiego – raczej nie polecam.
Sama miejscowość to typowy turystyczny kurort i na każdym kroku próbują naciągać turystów. Szukając biletów na Nusa Penida wytargowałyśmy 50% zniżki, także bierzcie sporą poprawkę na oferowane przez nich ceny… Idąc do centrum wzdłuż plaży traficie na mini nocny market z grillowanymi owocami morza. Świeżo i pysznie, a ceny kilka razy niższe, niż w restauracjach. W drodze powrotnej zajrzałyśmy do rockowego baru Nu Lazer, na koncert balijskiego zespołu rockowego MotherLand. Ach, co to był za wieczór! Kasia miała urodziny i cały lokal razem z zespołem zaśpiewali jej sto lat, podczas gdy ona tańczyła na scenie… Z życzeniami przyszedł właściciel lokalu, wokalista i inni goście. Polecam miejscówkę! 🙂
Gili Trawangan: dzień 6 – transport z Bali na Nusa Penida i najlepszy beach bar na wyspie.
Po śniadaniu przyjechał po nas busik i zawiózł do portu, z którego popłynęłyśmy na Nusa Penida. Będąc na miejscu szukałyśmy idealnego miejsca na nocleg przy plaży, ale większość była albo zajęta, albo miała słabe opinie i finalnie zatrzymałyśmy się w Jero Rawa Homestay. Resztę dnia spędziłyśmy w Singabu Beach Bar, chyba najbardziej instagramowym barze na całej wyspie.
Basen, hamaki, huśtawki, kolorowe leżaki i parasole – spędziłyśmy tu praktycznie cały dzień, a ludzi praktycznie nie było. Szukając baru z muzyką na żywo na kolacje trafiłyśmy do Penida Minang Beach z ładnym widokiem na morze.
Nusa Penida: dzień 7 – zwiedzanie Nusa Penida z kierowcą – część wschodnia i zachodnia.
Rano przyjechał po nas kierowca, którego dzień wcześniej znalazłyśmy na forum. Miałyśmy razem z nim zwiedzić wyspę, bo uprzedzano nas, że drogi tutaj są naprawdę hardcorowe, co w 100% się potwierdziło… Nusa Penida pod kątem atrakcji dzieli się na część wschodnią (Tree House, Diamond Beach, Atuch Beach, Molenteng Beach) i zachodnią (Klingking Beach, Angel Billabong, Broken Beach, Crystal Bay). Warto przeznaczyć na nie 2 dni, my niestety nie miałyśmy tyle czasu i udało nam się zwiedzić wszystkie te miejsca w ciągu dnia.
Może nie było zbyt długiego chillowania na plaży, ale też obeszło się bez zbędnego pośpiechu, także taka opcja jak najbardziej jest wykonalna. Na zachód słońca poszłyśmy do Penida Colada Beach Bar – pięknie i pysznie!
Nusa Penida: dzień 8 – transport z Nusa Penida na Gili Trawangan, zwiedzanie wyspy i nocny market.
Rano pojechałyśmy do portu (w cenie biletu zazwyczaj jest już wliczony taki transport) i popłynęłyśmy na Gili Trawangan. Na wyspie nie samochodów, ani skuterów, więc do hotelu poszłyśmy piechotką – całe szczęście wyspa jest mała. Na nocleg zarezerwowałyśmy Villa Phi Phi 2 i chociaż pokoje były ładne (cały ośrodek był nowy), a obsługa przemiła, to samo miejsce nie miało klimatu. Brakowało nam chyba zieleni, ale basen i śniadanie w cenie na plus. Sama wyspa robi przytłaczające wrażenie, ze względu na tłumy przy porcie, ale wystarczy kawałek się oddalić, żeby znaleźć spokojniejszy klimat.
My już pierwszego dnia obeszłyśmy wyspę dookoła i praktycznie wszędzie coś się dziej. Po drodze spotkacie mnóstwo miejsc na relaks w wodzie – hamaki i huśtawki. Na kolację obowiązkowo wybierzcie się na nocny market! Pysznie i w dobrej cenie, zwłaszcza owoce morza i lokalne słodycze.
Gili Trawangan: dzień 9 – Gili Trawangan na rowerach i snorkowanie.
Przez cały dzień próbowałyśmy lokalnych rozrywek – wypożyczyłyśmy rowery w naszym hotelu (na wyspie jest mnóstwo wypożyczalni), potem maski do snoorkowania (też jest tego mnóstwo za kilka/kilkanaście zł), a na koniec skusiłyśmy się na masaż o zachodzie słońca. Na wyspie znajdziecie mnóstwo fancy barów, które przeplatają się z wiejskimi podwórkami pełnymi śmieci. Plaże pełne turystów w bikini, kontrastują z muzułmańskimi uliczkami, gdzie obowiązuje zakaz odkrywania ciała. Wzdłuż wybrzeża roi się od barów i restauracji, gdzieniegdzie znajdziecie także kino pod chmurką i muzykę na żywo. Minusem wyspy są odpływy, które uniemożliwiają swobodne pływanie i odbierały urok plaży.
Lombok: dzień 10 – lokalny transport z Gili Trawangan na Lombok i nocleg na lotnisku
Po śniadaniu spakowałyśmy plecaki i ruszyłyśmy do portu, żeby dostać się na Lombok. I choć naganiacze na plaży chcieli nas naciągnąć na transport za kilkadziesiąt zł, to kupiłyśmy bilety w porcie za 15tys, czyli ok. 4 zł. Łódka może nie była zbyt luksusowa, ale podróżowanie z lokalsami ma największy urok. W porcie na Lomboku znalazłyśmy kierowcę (na autobus niestety było za późno) i bezpiecznie dotarłyśmy na lotnisko. Spędziłyśmy tam noc, bo nad ranem miałyśmy bilet do Kambodży. Na lotnisku znajdziecie sklep, kilka restauracji, sporo miejsc do spania, wi-fi i kontakty do podładowania telefonu – prawdziwe luksusy!
To jak, planujecie wykorzystać którąś z naszych wskazówek i zorganizować Bali na własną rękę? A może dorzucilibyście tutaj jakieś miejsca do odwiedzenia, czy restauracje w których warto zjeść? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, a jeśli znacie kogoś, kto wybiera się do Indonezji ślijcie mu ten wpis. 🙂 Jeśli kochacie Azję, to może zainteresuje Was wpis o Tajlandii, a może planujecie podróż z dzieckiem? To koniecznie zajrzyjcie tutaj i na nasz Instagram @pelnapara.