Ocean, Królestwo Niebieskie i sklep monopolowy, czyli dziennik z Essaouiry.
Po trzech godzinach przyklejania nosa do szyby autobusu, naszym oczom wreszcie ukazał się błękit oceanu… Dotarliśmy do ostatniego punktu naszej podróży po Maroku, czyli warownego miasteczka rybackiego znad Atlantyku -Essaouiry 🙂
Szybkim krokiem godnym Korzeniewskiego ruszyliśmy prosto na plażę i za radą Sebastiana Karpiela Bułecki, niczym Cejrowski – poszliśmy boso… 🙂
Pomyślałam sobie wtedy jejku jaki ten świat jest wspaniały. Podczas gdy Marek opalał się po swojemu, a ja robiłam sobie peeling stóp, spacerując po ciepłym piasku, w Polsce szalały największe tej zimy śnieżyce.
Gdy przyjemne fale łaskotały nasze stopy, 4304 kilometry dalej, właściciel naszej ulubionej cukierni odśnieżał chodnik. A jak już nacieszyliśmy się rajskim widokiem, przyszła pora na znalezienie noclegu… Po naszych dotychczasowych doświadczeniach z gubieniem w Maroku wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie, ale przecież my wcale nie lubimy jak jest łatwo. 🙂
Po kwadransie błądzenia po urokliwej medynie, która de facto wpisana jest na listę UNESCO, dotarliśmy do hostelu o wdzięcznej nazwie White and Blue. Drzwi do recepcji były otwarte na oścież, a w pobliżu ani żywej duszy… Pukaliśmy, dzwoniliśmy, witaliśmy się na głos i nic. Poszliśmy więc krętymi schodkami na górę i jak gdyby nigdy nic przeszliśmy się po pokojach, ale dalej cisza.
Przeszło nam przez myśl, że skoro każdy może sobie tak po prostu wejść z ulicy, to może nie najlepsze miejsce na nocleg, ale z drugiej strony, czy za zaledwie 5 euro od osoby wypada wybrzydzać? Na odchodnym zapukaliśmy w sąsiednie drzwi i wreszcie sukces! Otworzyła nam mała wystraszona dziewczynka, szepnęła nieśmiało „yes” i pobiegła jak się okazało po tatę i jednocześnie właściciela hostelu. Miły pan pokazał nam nasze miejsca i dopełniliśmy kwestie formalne, odpowiadając przy okazji na pytanie jaki właściwie jest dzień tygodnia. Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na taras, żeby się trochę pozachwycać widokami z dachu.
A z tarasu ruszyliśmy prosto na podbój malowniczej Essauiry, w poszukiwaniu znanych jak dotąd jedynie z pocztówek niebieskich łódek i rybnych suków.
Na żywo okazały się jeszcze ładniejsze, jednak żeby nie było za pięknie większość spaceru towarzyszył nam charakterystyczny „rybi smrodek”. Lokalni rybacy handlowali wszystkim tym, co w oceanie piszczy. Od krabów, poprzez płaszczki i na rekinach kończąc.
Oglądaliście Królestwo niebieskie z Orlando Bloom w roli głównej? To właśnie w tym portowym miasteczku nakręcono sceny do filmu. Poznajecie? Na górze nasze zdjęcie, a poniżej kilka filmowych kadrów 🙂
Po zwiedzaniu przyszedł czas na poszukiwania miejsca, w którym uda nam się zaspokoić apetyt. Zapuściliśmy się w tak odległe tereny, gdy wtem naszym oczom niczym fatamorgana ukazał się… sklep monopolowy! Żeby nie wyjść na AA pozwolę sobie wyjaśnić moje zdziwienie. Otóż w Maroku ze względu na wyznawany przez większość mieszkańców islam alkohol oficjalnie jest zakazany. A jak jest w praktyce? Jak wszędzie. Niektórzy przestrzegają, niektórzy nie, ale nikt na pewno się z tym nie afiszuje. W każdym razie monopolowy wydał nam się zjawiskiem dość niecodziennym, bo w ciągu ośmiu dni naszego pobytu natrafiliśmy na niego po raz pierwszy. Konspiracyjnie weszliśmy do środka, nie do końca wiedząc co nasz czeka. Trzech sprzedawców wydawało butelki, owijając skrzętnie każdą z nich kawałkiem gazety i pakując w czarną nieprzezroczystą reklamówkę. My zdecydowaliśmy się na degustacje regionalnego piwa i gdy już wyszliśmy z naszymi zawiniątkami pojawiło się pytanie, gdzie właściwie można to wypić? Cała ta sytuacja sprawiła, że poczuliśmy się jak nastolatkowie, którzy muszą chować się przed rodzicami i przyznam, że to całkiem miłe uczucie. Robiło się coraz później, więc przyszedł czas żeby poczekać na plaży, aż słońce zacznie się chować za horyzont.
Nie spodziewaliśmy się jednak, że czeka nas aż tak niesamowity zachód słońca, śmiem nawet twierdzić, że jeden z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek widziałam. Zresztą oceńcie sami…
Po tym hipnotyzującym, wielobarwnym widowisku ruszyliśmy do naszego hotelu, by tam z pełną konspiracją na tarasie spróbować chmielowego trunku. Gdy wróciliśmy do pokoju przywitała nas para Polaków Rafał i Marysia, po krótkiej rozmowie, zamiast na drzemkę wybraliśmy się na wspólny spacer. Nasi kompani pozazdrościli nam degustacji piwa, toteż rozpoczęliśmy poszukiwania jakiegoś lokalnego baru, jednak nigdzie nie sprzedawano takich rarytasów. Dopiero w jakiejś ciemnej uliczce zagadał do nas miejscowy tłumacząc, gdzie powinniśmy się udać. Byliśmy w tak dobrych humorach, że dwukrotnie upewniał się, czy aby na pewno nie chodzi nam o haszysz. 🙂 Standardowo błądziliśmy dłuższą chwilę, aż w końcu do naszych uszu dobiegł ożywiony gwar. Żadnego szyldu, żadnego znaku, tylko lekko uchylone drzwi, niczym bramy do innego świata.
Czym prędzej zajęliśmy miejsce w rogu sali, żeby nie rzucać się w oczy, bo oprócz może jednej turystki, byłyśmy z Marysią jednymi kobietami na sali. Nic więc dziwnego, że tym razem to my stanowiliśmy atrakcję turystyczną. I mimo że menu ograniczało się do 3 rodzajów piwa, to lokal pękał w szwach. Może to przez ten darmowy popcorn dodawany do każdej butelki? 🙂 Mężczyźni zerkali na nas ukradkiem, jeden zaprosił nas na imprezę, a inny częstował największym jaki kiedykolwiek widziałam skrętem z haszyszu. Kiedy ten ostatni zażyczył sobie, żeby postawić mu piwo, stwierdziliśmy, że to chyba najwyższy czas żeby się zbierać. Resztę nocy spędziliśmy świętując na tarasie, bo jak się okazało Rafał miał tego dnia urodziny. Przesiedzieliśmy tak kilka godzin, aż wreszcie przyszedł gospodarz. Myśleliśmy, że może nie dajemy mu spać, a on jak gdyby nigdy nic zaprosił nas na imprezę, która miała się odbyć nazajutrz, na tym właśnie tarasie. Ze wspólnym gotowaniem i tańcami. Ech… jaka szkoda, że musieliśmy wracać. Następnego dnia od samego rana odkrywaliśmy dalsze uroki Essaouiry.
Po krajoznawczym spacerze przyszedł czas na odpoczynek. Chłopaki udali się do hammamu, czyli marokańskiej łaźni, (niestety ta nieopodal hotelu przeznaczona była tylko dla mężczyzn), a my z Marysią poszłyśmy się relaksować na plażę.
W międzyczasie degustacja sezamowych i lnianych ciasteczek, małe arganowe zakupy, aż wreszcie przyszła pora by wracać do gwarnego Marrakeszu. Essauira okazała się idealnym zakończeniem naszego pobytu w Maroku, pokazując nam jego zupełnie innego oblicze…
18 Comments
Przez Was mam ochotę spakować walizkę i wyjechać w nieznane. Oj, Wy niedobrzy 😉
Bardzo nas to cieszy! 🙂 Pakuj walizki i w drogę! 🙂
Pięknie tam tak bardzo 🙂
O tak, to bardzo urokliwe miasteczko 🙂 Inne oblicze Maroka.
Jaki piękny zachód słońca! Nie widziałam jeszcze tak cudownego pejzażu na niebie. Bajeczny widok! W ogóle cała wyprawa wygląda przepięknie! Koniecznie muszę podchwycić wasz pomysł i na srogą zimę wyjechać gdzieś gdzie można się cieszyć tak pięknym słońcem! 🙂
To prawda, jeden z piękniejszych jaki widzieliśmy 🙂 A co do zimowych wyjazdów to polecamy właśnie te w stronę słońca 🙂 Cieszy ono najbardziej właśnie, gdy w Polsce ziąb i mróz! 🙂
Rozmarzyłam się…bardzo klimatyczne zdjęcia! Te wietrzne palmy dają poczucie bycia w tym miejscu. Ze 25 stopni pewnie max jest o tej porze w Maroku?
Tak 25 to max 🙂 Także to idealna pora na zwiedzanie!
Chociaż teraz spadło podobno mnóstwo śniegu! 🙂
Ale raj… 🙂 Fajowo, że mogliście poczuć się jak studencji na polskiej ławce z alho zapakowanym w papier 😀 Na pewno kiedys ruszę Waszym śladem 🙂
Hahahahah tak właśnie było 😀 Od razu kilka lat mniej… 😉
Uwielbiamy Maroko widziane waszym okiem do tego stopnia, że Daro zaczął śledzić tanie loty w tamtym kierunku świata 🙂 rządni więcej.. czekamy na kolejne wpisy !
Ooooo i taką postawę lubimy! 🙂 Kupujcie , kupujcie! 🙂
Świetna fotorelacja 🙂 Mmmm słooońce!
Już za nim tęsknimy 🙁
Raj na ziemi! Coś czuję, że następna moja podróż bedzie właśnie w tym kierunku;)
Polecamy! 🙂 Cale Maroko jest piękne!
Piękne widoki! też bym w jakieś ciepłe kraje wybyła 🙂 ahhhh
Mamy nadzieję, że już niebawem ciepło będzie i w Polsce 🙂