Oko w oko z Maroko – targowanie, zapach garbarni i zdjęcia kradnące dusze…
Pamiętacie nasz przedwyjazdowy wpis o przygotowaniach i rozterki o tym, co uda nam się zobaczyć w Maroku? Otóż odwiedziliśmy mnóstwo naprawdę niesamowitych miejsc i jednocześnie nie spędziliśmy zbyt dużo czasu w autobusach, czyli najważniejsze założenie zostało zrealizowane! Szczegółowy opis przebiegu podróży już niebawem na blogu, a tym czasem pora odpowiedzieć na postawione przed wyjazdem pytania i podzielić się z Wami porcją zdjęć 🙂 No to zaczynamy! Komora maszyny losującej jest pusta. Następuje zwolnienie blokady… I jest! Pierwsze pytanie, pierwsza odpowiedź.
1. Czy Marokańczycy, wierząc, że zdjęcia kradną duszę, rzeczywiście niechętnie dają się fotografować?
No dobra, spójrzmy prawdzie prosto w oczy… Polacy w to nie wierzą, ale czy to znaczy, że jakoś szczególnie ochoczo dają się fotografować obcym ludziom? Nie! I podobnie jest w Maroku. Nie robiliśmy co prawda jakichś nachalnych zdjęć i może ze dwa razy ktoś ostentacyjne się zasłonił, ale nikt na widok aparatu nie uciekał z krzykiem „Ratunku, chcą mi ukraść duszę!!! ”. No chyba, że po prostu nie zrozumieliśmy… 🙂
Co więcej, wielu naciągaczy lub po prostu zawodowych przebierańców, zachęcało do robienia im zdjęć, żądając potem zapłaty. Gdyby więc wierzyli, że to może skraść im duszę, nie ryzykowali by tyloma okazjami. W każdym razie nie skorzystaliśmy z żadnej z takowych usług, no a przynajmniej nie daliśmy się przyłapać, bo przecież najlepsze zdjęcia to te niepozowane, prawda?
2. Czy zwiedzanie medyn na własną rękę w większości przypadków grozi zgubieniem się?
Zacznijmy od tego czym jest medyna. Otóż jest to stara, zazwyczaj niezmienna od stuleci, arabska dzielnica, złożona z labiryntu wąskich uliczek. Spacerując po jej tajemniczych korytarzach ma się wrażenie, że czas się tu zatrzymał…
No ale jak z tym gubieniem? Wydawać by się mogło, że przecież mapa, że GPS… Ale nie. Otóż Paulina i Kamil, których poznaliśmy na początku naszej podróży, byli wyposażeni w nawigację, ale nawet to nie pomogło. Pierwsza medyna, którą mieliśmy okazję wspólnie zwiedzić, znajdowała się w Fezie i gubiliśmy się w niej, można by rzec, wzdłuż i wszerz. Do zobrazowania skali gubienia warto dodać, że medyna składa się z około 9 tysięcy krętych uliczek. Nic więc dziwnego, że jest uznawana za najbardziej zawiłą na świecie. Oczywiście za każdym rogiem był ktoś chętny do wskazania kierunku, jednak jak to w Maroku bywa, za swoją pomoc żądał potem pieniędzy, dlatego też, gdy ktoś natarczywie pokazywał nam drogę, zmienialiśmy trasę, co często kończyło się wizytą w ślepym zaułku.
Jednak czy takie zgubienie jest czymś złym? Otóż nie, bo dzięki temu można trafić w naprawdę niezwykłe miejsca i podpatrzeć życie codzienne mieszkańców. Śmiem nawet twierdzić, że jest to najciekawszy sposób zwiedzania. Błądząc po fezkiej medynie widzieliśmy wielu lokalnych rzemieślników, którzy w zaciszach swoich warsztatów oddawali się codziennej pracy.
Zaciekawił nas też dobiegający zza uchylonych drzwi dziecięcy śpiew. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc jeśli ktoś nie lubi szkoły, to przysłowie okazało się prawdziwe… 🙂
Kolejnym wyzwaniem była medyna w Chefchaouen, miasteczku o którym niedawno pisaliśmy. Jak bowiem odnaleźć cokolwiek wśród uliczek, które wyglądają niemal identycznie?
Niebieskie ściany, niebieskie drzwi, niebieskie okna, nawet koty wyglądały podobnie… Kręciliśmy się wokół naszego hostelu przez dobre kilkadziesiąt minut, zanim wreszcie udało nam się go znaleźć. Całe szczęście po takiej niebiańskiej scenerii błądzi się z ogromną przyjemnością.
Za wskazanie drogi zdążyło nam się zapłacić dwa razy. Pierwszy raz w Rabacie, gdzie dotarliśmy późno w nocy i za nic w świecie nie mogliśmy odnaleźć naszego noclegu. Zapytaliśmy starszego pana o drogę i zaprowadził nas spory kawałek, pod wskazany adres. Niby nie chciał pieniędzy, ale przyzwyczajeni już trochę, że w Maroku nic nie jest za darmo, daliśmy mu kilka dirhamów. Podobna sytuacja miała miejsce w Marrakeszu, gdzie za równowartość dwóch złotych, napotkany chłopiec zaprowadził nas do celu. W Rabacie mieliśmy też ogromne szczęście poznać Ayouba, który oprowadzał nas po marokańskiej stolicy, opowiedział o historii, kulturze i zwyczajach swojego kraju.
Spędziliśmy naprawdę niesamowity czas grając w piłkę, śpiewając przy akompaniamencie gitary i poznając jego przyjaciół, w tym mieszkającą w Maroku Kasię 🙂 Jako że Ayoub zna 5 języków, wspólna kolacja z jego znajomymi okazała się bardzo zabawnym lingwistycznym wyzwaniem, zwłaszcza gdy zapominał w jakim języku do kogo się zwracać. Po angielsku, francusku, hiszpańsku, polsku, czy może marokańsku 🙂
Jeśli więc zapytacie, czy polecamy wynajęcie przewodnika odpowiemy nie! Za to najlepsza rzecz jaką możecie zrobić, to poszukać kogoś do oprowadzenie, właśnie na couchsurfingu. Nikt przecież lepiej nie opowie Wam o danym kraju, niż jego mieszkańcy.
3. Czy gałązka mięty chociaż trochę zneutralizuje zapach garbarni skór w Fez?
Zapachy w Maroko bywają bardzo specyficzne, od intensywnych przypraw, poprzez drażniącą woń resztek jedzenia, na które mogą się połakomić tylko najbardziej wygłodniałe koty, na zapachu garbarni kończąc. Łatwo było poznać, że zbliżamy się do celu. Jednak król Maroka zrobił nam niemałego psikusa… Otóż w ubiegłym roku postanowił sypnąć groszem na renowację najsłynniejszej i największej garbarni w Maroku…
W związku z tym obeszło się bez mięty, chociaż obawiam się, że w naturalnych okolicznościach nawet ona mogłaby nie pomóc, bo przechodząc obok mniejszych, czynnych garbarni, miało się ochotę uwolnić swój żołądek z resztek śniadania… Właściciel opowiedział nam co nieco o pradawnej recepturze garbowania skór. Do dzisiaj cały proces wykonywany jest ręcznie, przy użyciu naturalnych składników (czyt. amoniaku wymieszanego z ptasią kupą) i tylko przez mężczyzn. Pokazał jak rozpoznać oryginał podpalając przy nas kawałek materiału, który, ani myślał zając się ogniem, co świadczyło o autentyczności skóry.
Trafienie do tej największej garbarni Chouwara, wcale nie było łatwe, bo po drodze mijaliśmy może z 5 miejsc, do których właściciele zapraszali nas, zapewniając, że to właśnie TU. Całe szczęście intuicja nas nie zawiodła, poza tym pan, który nas zapraszał za dobrze się targował, żeby to mogła być podpucha, szkoda tylko, że słowem nie wspomniał o renowacji…
4. Czy w tym, słynącym z targowania się, kraju uda nam się cokolwiek wynegocjować bez znajomości języka francuskiego i arabskiego?
Odpowiedź brzmi tak! Duża część mieszkańców, którzy mają styczność z turystami, potrafi się targować w wielu różnych językach. Często więc krzyczano za nami „Dzień dobry Polska, zapraszam, tak, tak.” Polecamy więc wizytę w Maroku wszystkim handlarzom, negocjatorom i osobom pragnącym podszkolić sztukę asertywności, bo tam nawet dzieci potrafią się targować.
My szybko zauważyliśmy progres i tak oto za pierwszą taxówkę w Maroku zapłaciliśmy 80 dirhamów, przy czym za ten sam kurs w drodze powrotnej już tylko 20! Jest różnica, co? Ważne żeby zaznaczyć ile maksymalnie możemy zapłacić i mieć przygotowaną wyliczoną kwotę. Im bardziej turystycznie wyglądasz (czyt. Plecak, aparat, przewodnik) tym większych cen możesz się spodziewać. Niektóre rzeczy były jednak na tyle tanie, że obeszło się bez targowania. I tak oto zupy ze ślimaków spróbowaliśmy za 2 złote, a sezamowych i lnianych ciasteczek za kilkadziesiąt groszy.
Najmniejszy biznes zrobiłam na okularach przeciwsłonecznych. Słońce niby styczniowe, ale zaskoczyło nas swoją intensywnością, toteż chciałam kupić najzwyklejszą parę, w sam raz do zgubienia na pustyni. Cóż, niestety były tylko Chanel, D&G i Ray Bany 😀 Skusiłam się na te ostatnie, bo wyglądały najmniej obciachowo i była szansa na zeskrobanie znaczka. Postanowiłam twardo negocjować ceną, aż zbije ją do 50 dirhamów, jednak gdy sprzedawca podał właśnie taką kwotę obeszło się bez targowania. Jak się potem okazało w innych miejscach okulary były za 30 dirhamów… Zdarzało się nam jednak bywać w takich miejscach, gdzie dogadanie graniczyło z cudem, ale mieliśmy na to sposób, bo o ile cyfry po arabsku wymawia się zupełnie inaczej, to jak widać na poniższym obrazku, pisze się tak samo.
Zawsze miałam więc pod ręką kartkę i długopis, które pomagały rozwiać wszelkie wątpliwości. Negocjowaliśmy także w fezkiej garbarni i ostatecznie weszliśmy za połowę proponowanej ceny. Wystarczyło odwrócić się na pięcie, by właściciel przystał na naszą cenę. Czy więc można się targować bez znajomości języków? Lepiej lub gorzej, ale można!
5. Czy marokańska harira smakuje lepiej, niż moja zupa z soczewicy i pomidorów?
Nieważne jak dobrym kucharzem jesteś, marokańska kuchnia może wpędzić Cię w poważne kompleksy. Przez cały nasz pobyt w Maroku nie zjadłam niczego co nie byłoby co najmniej dobre, no chyba, że w akcie desperacji sięgałam po jakiegoś fast-fooda.
Nie wiem, czy to za sprawą umiejętności kucharzy, wyszukanych przypraw, czy dostępności świeżych składników. Chociaż te ostatnie, patrząc na metody przechowywania, mogły być wątpliwe, ale jak to mówią, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… 🙂
Mięliśmy okazję próbować wszelakich rodzajów tadżinów, kuskusu w najróżniejszej postaci, keft oraz kilku potraw o niezidentyfikowanej nazwie. W tym miejscu muszę się pochwalić, że jedno marokańskie danie potrafimy już ugotować. Ayoub po przyjeździe do Polski spędził u nas kilka dni i nauczył jak przyrządzać tadżin, a że przywiózł ze sobą zestaw magicznych przypraw smakowało naprawdę wyśmienicie.
Najbardziej przypadła nam jednak do gustu Pastila. Ta pracochłonna potrawa składa się z wypełnionego farszem francuskiego ciasta. Z tego co udało nam się ustalić, zazwyczaj w środku było mięso, migdały, cebula i ostre przyprawy, a na wierzchu cukier puder i cynamonowa kratka… Taka słodko słona pychota z nutką pikanterii!
Próbowaliśmy też lodów o smaku awokado, napoju z trawy cytrynowej i całą masę soków ze świeżo wyciskanych owoców. Pychota!
Ale wróćmy do hariry! Czy jest lepsza niż moja zupa? Właściwie ciężko porównać, bo to taka trochę pomidorowa na rosole, z dodatkiem cieciorki i makaronu. Niemniej palce lizać! I to dosłownie, bo dużą część marokańskich potraw je się bez użycia sztućców, chociaż może zupa nie była do tego najlepszym przykładem 🙂 Już same przystawki w postaci soczystych oliwek i świeżego pieczywa pobudzają apetyt.
Albo może to ten klimat i wyjątkowe przyprawy? W Maroku nie dość, że skusiłam się na porcję ślimaków, to nawet kaktus smakował wyśmienicie, mimo że podstępnie zostawił kolec w jednym z moich palców. Cóż, lepsza taka pamiątka niż odciski na tyłku, po niewygodnym wielbłądzie, ale o tym następnym razem…
Część zamieszczonych we wpisie zdjęć pochodzi od Pauliny i Kamila Głód, z którymi mieliśmy okazję przez chwilę podróżować 🙂
Komentarze
Medyna skradła moją duszę, chciałabym się zgubić pośród tych uliczek… Ach to Maroko, tak bardzo mnie ciągnie 🙂 Piękne zdjęcia!
Bardzo polecamy! 🙂 W ostatnim czasie było naprawdę sporo biletów w okazyjnej cenie, a teraz jest tam idealna pogoda! 🙂
My Wam zazdrościmy Pamukkale <3 🙂
Genialna podróż i genialne zdjęcia! Mam teściową arabkę, więc coś wiem o ich kuchni – pyyycha!
Wow! Szczęściara 🙂 Taka teściowa gotująca marokańskie przysmaki to skarb! 😉
Zdjęcia piękne, ale jednak preferuję europejskie klimaty 😉
I fajnie że jesteś tego świadoma! 🙂 Bo są tacy co porywają się z motyką na księżyc, a potem wracają rozczarowani. Grunt to iść za głosem serca, a nie za modą 🙂
ależ pięknie, ależ bajecznie! i mięso nie koniecznie z vacuum ina chemicznej tacce 😉
Zgadza się, Maroko to iście bajeczny kraj 🙂 A mięso mimo sposobów przechowywania zawsze było przepyszne i świeże 🙂
Przepiekne zdjecia, ktore przypomnialy mi nasza tygodniowa wyprawe do Maroka. Ja jestem w nim absolutnie zakochana. I co do jedzenia jak najbardziej sie zgadzam… Ta zupa z soczewicy, pieczywo, jagniecina, kuskus, swiezy sok z pomaranczy…
O tak, to z pewnością kraj do którego chętnie się wraca nie tylko wspomnieniami 🙂
niesamowite zdjęcia.
zazdroszczę podróży. to musiało być niesamowicie ciekawe i kształcące doświadczenie.
Zdecydowanie tak! 🙂
Ciekawa relacja, a opisy lokalnej kuchni smakowite.
O tak, kuchnia marokańska to prawdziwy raj dla łasuchów! 🙂
Na zdjęciach kurtki i bluzy… O jakiej porze zwiedzaliście Maroko?
Połowa stycznia, czyli środek zimy 🙂 Na północy było chłodno, ale bliżej południa już nie 🙂
Zdjęcie przepiękne! Klimat niesamowity! Dziękuję za tą wycieczkę!
Bardzo się cieszymy, że kogoś zainspirowaliśmy 🙂
Piękne miejsca, genialne i niezapomniane przeżycia i miliony wspomnień 😉
Chciałabym kiedyś tam pojechać! 🙂
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Pozdrawiamy i zachęcamy do podróży! 🙂
Piękne widoki!
My też się zakochaliśmy 🙂 !