Tajlandia w 2 tygodnie – plan podróży dzień po dniu (noclegi, porady, ceny).

Chcesz odwiedzić Tajlandię w 2 tygodnie i nie wiesz jakie miejsca odwiedzić? Marzą Ci się rajskie plaże, ale bez tłumów turystów? Chcesz odpocząć na łonie natury, ale też trochę poimprezować? No i wreszcie szukasz podpowiedzi, gdzie spać za rozsądne pieniądze i gdzie znaleźć najlepsze tajskie przysmaki? Świetnie trafiłeś! W tym artykule znajdziesz dokładny opis naszej dwutygodniowej podróży do Tajlandii dzień po dniu.

Spis treści

Chcesz odwiedzić Tajlandię w 2 tygodnie i nie wiesz jakie miejsca odwiedzić? Marzą Ci się rajskie plaże, ale bez tłumów turystów? Chcesz odpocząć na łonie natury, ale też trochę poimprezować? No i wreszcie szukasz podpowiedzi, gdzie spać za rozsądne pieniądze i gdzie znaleźć najlepsze tajskie przysmaki? Świetnie trafiłeś! W tym artykule znajdziesz dokładny opis naszej dwutygodniowej podróży do Tajlandii dzień po dniu.

Zaczynamy od ogółu do szczegółu, czyli opiszemy jak się przemieszczaliśmy, gdzie spaliśmy, jedliśmy, co zwiedzaliśmy i ile to wszystko kosztowało. W kolejnych wpisach będziemy dokładnej opisywać niektóre z odwiedzonych miejsca. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i jeśli nawet nie powtórzy naszej podróży w całości, to wykorzysta chociaż część opisanego planu. Skupimy się na rozwiązaniach, które sami przetestowaliśmy, ale dorzucimy także alternatywne wskazówki, o których słyszeliśmy. No to jedziemy! (Wszystkie informacje pochodzą z lutego i marca 2019 roku, jeśli szukasz aktualniejszych, to znajdziesz je w naszym nowym ebooku o Tajlandii).

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 1. Transport z lotniska do centrum Bangkoku i nocne zwiedzanie stolicy.

Do Bangkoku (z przesiadką w Katarze) przylatujemy około godziny 19.30. Szybka odprawa paszportowa, odbiór bagażu i ruszamy na poszukiwanie naszego autobusu. Co ciekawe nie wylewa się na nas fala nachalnych taksówkarzy i naganiaczy, jest bardzo spokojnie. Hostel zarezerwowaliśmy niedaleko ulicy Khao San i w tym właśnie kierunku chcieliśmy się udać. Najtańsza opcja to autobus S1 – tzw. linia specjalna. Wychodząc z hali przylotów kierujcie się do wyjścia nr 7 i naprzeciwko niego znajdziecie postój. Bilet kosztuje 60 THB i można go kupić w autobusie (nie u kierowcy, a u biletera, który chodzi z grzechocącą skarbonką). Miałam ze sobą rezerwację z nazwą i adresem hotelu i pokazałam ją kierowcy prosząc, aby powiedział na jakim przystanku mamy wysiąść. W Polsce zainstalowaliśmy w telefonach aplikację MPAPS.ME, która działa także offline (wystarczy wcześniej ściągnąć mapę danego regionu), dzięki czemu widzieliśmy dokąd się kierować po wyjściu z autobusu.

Po około piętnastominutowym spacerze dotarliśmy z przystanku do naszego hostelu Star Amir Guesthouse.  Spokojna okolica, miła obsługa i smaczne śniadanie. Pokoje raczej skromne, ale z wiatrakiem i dużym wygodnym łóżkiem w cenie 400 THB za dobę. Po zakwaterowaniu koło 22 ruszamy na Khao San. Dwudziestominutowy spacer i jesteśmy na miejscu. Próbujemy wszystkich najpopularniejszych atrakcji Bangkoku – półgodzinny masaż stóp (150THB), mango sticky rice (50THB), pad thai (40THB) i lokalne piwa Leo i Chang (około 80THB za dużą butelkę). Ulica Khao San jest atrakcją samą w sobie i chociaż sporo tam ludzi, to klimat przyjemny. Muzyka na żywo, kolorowe lampiony i apetycznie pachnący streetfood.

109APPLE2 (Copy)Jeśli szukacie ubrań na resztę podróży, to wybór jest ogromny – ja kupiłam dwie piękne sukienki po 350 THB. Warto pamiętać, że świątynie zwiedza się z zakrytymi nogami i ramionami, więc jeśli nie macie odpowiednich ciuchów, to tutaj je znajdziecie. Koło pierwszej poszliśmy spać, ale życie nocne na Khao San trwało w najlepsze 🙂

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 2. Świątynie Bangkoku i nocny autobus ze stolicy do Koh Phangan.

Po pożywnym śniadaniu w naszym hotelu  ruszamy zwiedzać świątynie Bangkoku. Do Wat Pho dotarliśmy po około 20 minutach spaceru. Bilety wstępu kosztują 200 THB za osobę, w cenie dostajecie kupon na butelkę zimnej wody. Pamiętajcie, żeby mieć odpowiednie ubranie (zakryte nogi i ramiona), chyba że wolicie płacić za ich wypożyczenie na miejscu. Do świątyń wchodzi się bez butów, także białe skarpetki niewskazane. Wat Pho to jedna z największych i najstarszych świątyń w Bangkoku, na jej terenie mieści się około tysiąca wizerunków Buddy. Najpopularniejszy posąg, to leżący Budda, który ma aż 46 metrów długości!

109APPLE3 (Copy)Kilka minut od Wat Pho znajduje się targ i mała przystań. Dopłyniecie z niej na zachodni brzeg rzeki Menam do świątyni Wat Arun. Bilety kosztują tylko 4 THB, jednak przygotujcie się na długie kolejki. Łódki odpływają co 5 minut i mniej więcej tyle samo trwa przeprawa przez rzekę. Oczekiwanie umilą Wam pobliskie stragany i np. krewetki z grilla, czy kokosowy shake – pychotka! Wstęp do Wat Arun, to 50THB, a pobliskie kompleksy zwiedzicie za darmo – uwaga na strome schody! My trafiliśmy na jakąś szkolną uroczystość, bo wszystkie dzieciaki zgromadziły się wokół świątyń z kwiatami i śpiewały jakieś piosenki. Ściany budowli oraz zdobiące ją posągi udekorowane są tłuczoną porcelaną, pochodzącą z chin. Sama świątynia robi podobno największe wrażenie o wschodzie słońca, bo Wat Arun, to inaczej Świątynia Świtu.

109APPLE4 (Copy)Żeby na spokojnie zwiedzić te dwie atrakcje musicie poświecić pół dnia. Pamiętajcie, że w tajlandzkich upałach wszystko robi się znacznie wolniej… Po zwiedzaniu ruszyliśmy po plecaki do naszego hostelu, a potem na nocny autobus, który odjeżdżał o 19.30 z dworca południowego. Za bilety zapłaciliśmy po 1000 BAT, ale podobno można to zrobić o wiele taniej. Nam niestety nie udało się znaleźć alternatywy i jak się potem okazało w cenie wcale nie było promu na Koh Phangan, mimo, ze pani w kasie mówiła co innego… Pamiętajcie, żeby dobrze to sprawdzić i nie dać się naciągnąć! W trasie byliśmy około 12 godzin, całe szczęście z przystankami na jedzenie. Polecam próbowania nowych smaków będąc w Tajlandii. Lays o smaku jajka, napój fasolowy, ryż z mlekiem zapiekany w bambusie – same pyszności! 🙂

109APPLE5 (Copy)

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 3. Docieramy na Koh Phangan, wypożyczamy skuter i meldujemy się w raju!

Po nocy spędzonej w autobusie około 7 rano docieramy do portu Donsak. Kupujemy bilety na najbliższy prom do Koh Phangan za 210 THB od osoby (mimo że byliśmy przekonani, że mamy bilet łączony) i odpływamy koło 8.30. Na promie znajdziecie mały, ale dobrze wyposażony sklepik. I tak np. zupki do zalania wrzątkiem kosztują 20 THB i są o niebo lepsze, niż te w Polsce (celowo nie określam ich zupkami chińskimi, co by im nie umniejszać :P). Przed południem docieramy na Koh Phangan i z portu od razu ruszamy na poszukiwanie skutera. Jak się okazuje wcale nie jest to takie proste, bo z uwagi na okres sąsiadujący z imprezą Full Moon Party, większość jest wypożyczona. Dodatkowy minus, to że wszędzie wymagają paszportu, jako depozytu i mają to wpisane w umowie. Bardzo się przed tym wzbranialiśmy, chcieliśmy zostawić xero lub kaucję, ale nigdzie się nie udało. Ostatecznie wybraliśmy miejsce, w którym umowa była korzystna i gdzie przy każdej potencjalnej usterce wpisana była cena (zarysowanie lusterka, siedzenia, zgubienie kluczyków itd.).

109APPLE6 (Copy)Czytajcie dokładnie co podpisujecie! Ostatecznie udało nam się wypożyczyć żółtą rakietę, za 250 THB za dzień w jakiejś bezimiennej wypożyczalni. Nie ma ona nawet nazwy, ale gdybyście chcieli spróbować, to podaję numer 0896498281. Zatankowanie baku do pełna, to koszt 200 THB (starczyło nam na 3 dni). Przestawienie się na ruch lewostronny nie było łatwe, zwłaszcza na rondach i skrzyżowaniach, ale trochę nie mieliśmy wyjścia… Droga do naszego bungalowa była bardziej, niż hardcorowa – góry, doliny i ostre zakręty, więc naprawdę trzeba uważać! Zatrzymaliśmy się w Haad Salad Resort – mega miejscówka, którą znajdziecie na booking.com za ok. 600THB za dobę. Domki z tarasem, hamakiem i lodówką, przemiła obsługa, a recepcja wyposażona w przekąski i zimne piwko (65 THB). No i to co najważniejsze, czyli bliska odległość do plaży Salad Beach – jakieś 2 minuty spacerku. A plaża nie dość, że piękna, to bez tłumów, z trzema super huśtawkami i masą niedrogich restauracji!

109APPLE7 (Copy)My wybraliśmy restaurację, której nazwy nie pamiętam :D, ale wiem, że sąsiaduje z My Way Restaurant i ma stoliki z czerwonymi obrusami. Za obiad i napoje dla dwóch osób zapłaciliśmy 240 THB i nie dość, że było pysznie, to z cudownym widokiem! Ach no i na obiad dotarli do nas znajomi, którzy przypłynęli z pobliskiej wyspy Koh Samui – Klaudia, Gryka i Krzysiek. Oni za taksówkę z portu zapłacili 300THB. Resztę dnia spędziliśmy na masażach (300THB za godzinę), plażowaniu, podziwianiu zachodu słońca i nocnych kąpielach w morzu – tylko odpływ trochę pokrzyżował nam plany, bo wody było po kolana… 😉

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 4. Odkrywamy Koh Phangan na skuterze! Plaże, punkty widokowe, wodospady…

Nie mieliśmy sprecyzowanego planu na ten dzień. Chcieliśmy ruszyć przed siebie i zatrzymywać wszędzie tam, gdzie nam się spodoba. Od czasu do czasu zerkaliśmy na Maps.me i atrakcje, które aplikacja podpowiadała nam po drodze. Tym sposobem niedaleko naszego hotelu zjechaliśmy z drogi, zachęceni znakiem obok jezdni „view point”. Zaparkowaliśmy skuter i stromą ścieżką ruszyliśmy na samą górę, aż do The Heaven Bar. Droga dość męcząca, ale widoki niesamowite!

109APPLE8 (Copy)Klimat reggae i Bob Marley śpiewający w tle sprawiały, że nie chciało się nam stamtąd ruszać. Za małe piwo i orzeszki zapłaciliśmy 90 THB. Nie najtaniej, ale w końcu ktoś to musiał wnieść na plecach! Jeśli będziecie w pobliżu, to polecam zajrzeć, bo jest naprawdę pięknie. Podobno równie ładne widoki znajdują się w pobliskim Three Sixty Bar, ale niestety nie zdążyliśmy się przekonać. Kolejny punkt jaki odwiedziliśmy, to plaża Chaloklum. Trafiliśmy tam, bo chcieliśmy coś zjeść i to był naprawdę świetny wybór! Cisza, spokój i hipnotyzujący kolor wody… Knajpka, którą wybraliśmy, to Sea Side Restaurant, ze stolikami przy samej plaży. Za naleśnika, pad thaia z owocami morza, shakea mango i kawę mrożoną z bitą śmietaną zapłaciliśmy 350 THB – było pysznie!

109APPLE9 (Copy)Kolejny punkt na naszej trasie, to wodospad Paradise Waterfall. Wstęp kosztuje 20 THB, ale można za tą cenę kupić butelkę wody i wtedy wchodzi się za darmo 🙂 Wodospad można podziwiać z gór, albo wykąpać się w korycie, mniej więcej w połowie jego wysokości. Na drzewie przyczepiona jest lina z której można skakać. Woda jest rześka i dla odmiany nie słona! A jak przez chwilę stoi się w bez ruchu, to można liczyć na naturalny fish pedicure, bo rybki skubią w stopy.

109APPLE10 (Copy)Z wodospadu ruszamy w kierunku Wat Kow Tahm. Miejsce bardzo klimatyczne, bo z jednej strony ciche i jakby wymarłe, a z drugiej, wszędzie widać było ślady mnichów i te ich charakterystyczne, pomarańczowe szaty… Warto poświęcić chwilę i rozejrzeć się po okolicy, bo jest tam co zwiedzać. Mnóstwo buddyjskich posągów i kapliczek, świątynia z leżącym buddą i jaskinia z rysunkami mnichów na ścianach. Mieliśmy szczęście, bo najwyraźniej trafiliśmy na porę medytacji i w tej tajemniczej wiosce nie było żywego ducha. A widok z pobliskich wzgórz zapierał dech…

109APPLE11 (Copy)W drodze powrotnej odwiedziliśmy największe drzewo w całej Tajlandii – Yang Na Yai Tree. 53 metry wysokości, prawie 14 metrów obwodu i 400 lat – prawdziwy gigant! Obwiązane żółtą i czerwoną wstążką z buddyjskim ołtarzykiem zaraz obok. W pobliżu znajduje się także świątynia Wat Pho, ale zmęczeni i spaleni słońcem, wróciliśmy do naszego ośrodka. Tam razem z resztą ekipy poszliśmy na obiad do My Way Trip – pysznie, w dobrej cenie i przy samej plaży. Polecam! A potem? Cóż… Potem prosto na Full Moon Party, ale to historia na inny wpis… 🙂

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 5. Najpiękniejsze plaże Koh Phangan, kolejny wodospad i bilety na Koh Tao…

Musieliśmy porządne odespać Full Moon Party, ale nieco przed południem udało nam się zwlec z łóżek – w końcu jeszcze tyle zostało do odkrycia! 🙂 Nasi znajomi natomiast o świecie ruszyli na prom do Krabi, a my postanowiliśmy zapuścić się w dalsze zakątki wyspy, żeby odwiedzić dwie malownicze plaże. Niestety droga była bardzo wymagająca. Prowadziła przez strome serpentyny (chwilami kąt nachylenia miał 25%), więc na skuterze to był prawdziwy hardcore. Marek dzielnie kierował, podczas gdy ja cały czas zamykałam oczy. Ale było warto! Pierwsza plaża to Thonh Nai Pan Noi, szeroka, niemal bezludna, z pięknym paskiem, huśtawkami i towarzystwem krabów.

110APPLE (Copy)Obok plaży znajduje się strzeżony i bezpłatny parking na skutery obsługiwany przez miłego starszego pana. Kilka minut drogi na wschód stąd znajduje się druga plaża o podobnej nazwie – Thong Nai Pan Yai – tutaj zostawienie skutera kosztowało nas 20 TBH. Ludzi jakby nieco więcej i woda odrobinę chłodniejsza, ale widoki równie rajskie. Hamaki pod drzewami i domki przy samej plaży, to prawdziwy raj…

110APPLE2 (Copy)Wypatrzyłam na Maps.me, że między tymi dwiema plażami na klifie znajdują się punkty widokowe (Thong Nai Pan Yai View oraz Thorne of The Tree Cliff) i chwile później byłam już w drodze. Marek ucinał sobie drzemkę pod drzewkiem, a ja błądziłam przez jakąś dżunglę. Chwilami miałam wrażenie, że zaraz coś wyskoczy z krzaków, GPS wariował, ale wreszcie dotarłam na szczyt. Żeby dostać się na punkty widokowe trzeba z asfaltowej dróżki skręcić w lewo, w niepozorną ścieżkę i iść kilkanaście minut stromą dróżką przez dżunglę, aż pojawią się drogowskazy. Widoki zapierały dech!

110APPLE3 (Copy)Po drodze przechodziłam przez jakiś ogromny resort, gdzie panowie z obsługi chcieli mnie nawet podwieźć meleksem. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam apartamentów z tak cudownym widokiem. Tarasy na szczycie klifu otoczone palmami i bujną roślinnością – coś pięknego! Taki spacer zajął mi około 40 minut, ale droga powrotna minęła znacznie szybciej, bo gdzieś w oddali usłyszałam szczekanie… 🙂 Prosto z plaży ruszyliśmy do pobliskiego wodospadu – Than Prawet Waterfall. Obok znajdował się sklepik, a na nim informacja w stylu „pracuje tu niewidomy pan, pomóż mu i kup od niego napój lub owoce, by mógł zajmować się tym miejscem”. Strasznie mnie wzruszają takie rzeczy, więc jedyne o czym myślałam podczas rozmowy z panem, to żeby się nie rozbeczeć, choć głos miałam pełen uśmiechu… Zgodnie z sugestią kupiliśmy napoje oraz owoce i dzięki temu odkryliśmy rambutan – jeden z najbardziej włochatych owoców świata.

110APPLE4 (Copy)Wodospad okazał się całkiem duży, a w dolnych partiach ludzie zażywali kąpieli. Nam jednak po całym dniu nie starczyło już siły, żeby obejść go wzdłuż i wszerz. Przypominał nam raczej stromą rzekę, a krajobraz psuły wystające z wody rury… Z wodospadu ruszyliśmy do portu, żeby kupić bilety na prom z Koh Phangan na Koh Tao, na następny dzień. Kosztowało nas to 350 THBod osoby. W okolicy portu znajduje się mnóstwo sklepów i restauracji oraz market ze street foodem w blaszanej hali. Za warzywne spring rollsy zapłaciliśmy 10 THB, za mięsne szaszłyki 20, a za słodkości nawet kilka THB. Koszt dania to około 70-100 THB , a wszystko jest przepyszne, z moim vege pad thaiem na czele! Tak się zajadaliśmy, że nie wiadomo kiedy zaczęło się ściemniać, a jazda po tych stromych i krętych drogach nie należy do najbezpieczniejszych. Okolice portu są zatłoczone, jest tu dużo jednokierunkowych uliczek, a wielu ludzi jeździ pod prąd. Dlatego też nie polecam kręcić się tam na skuterze o zmroku…

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 6. Transport z Koh Phangan na Koh Tao i zachód słońca w Infinity pool.

Kończymy pakowanie plecaków i koło godz. 10 ładujemy się z nimi na skuter. Jazda z takim obciążeniem wcale nie jest łatwa, ale udaje nam się szczęśliwie dotrzeć na pierwszy przystanek, czyli pobliską plażę Haad Mae Had. Żeby się na nią dostać  musieliśmy przejść przez restaurację, a potem przez mosteczek. Co ciekawe, podczas odpływu z plaży można dojść na pobliską wysepkę – Ko Ma wąskim piaskowym przesmykiem (nasi znajomi próbowali i polecają). W czasie przypływu też jest to możliwe, ale już brodząc w wodzie do pasa.

110APPLE6 (Copy)Po wizycie na plaży pojechaliśmy do wypożyczalni oddać nasz skuter, potem zjedliśmy szybki obiad w Seamew Restaurant (5/10) i ruszyliśmy w stronę portu. Zgodnie z poradami stawiliśmy się tam godzinę wcześniej. Przywitała nas kilkudziesięciometrowa kolejka i zaczęliśmy się zastanawiać, czy ta godzina nam wystarczy… Marek poszedł się upewnić, czy musimy w niej stać i okazało się, że nie (w jakiejś innej budce wymienił nasze bilety na naklejki z napisem – Koh Tao). Podeszliśmy do barierek przez które wpuszczani byli pasażerowie, powiedzieliśmy dokąd płyniemy i pan wskazał nam miejsce w którym mamy czekać na prom. A wszystko na podstawie naklejek – każdy kolor oznaczał inny kierunek, nasze były srebrne. Pamiętajcie więc, żeby ich pilnować i przyklejać w widocznym miejscu (np. na ramieniu, jak ja 🙂 ).

110APPLE7 (Copy)Promu doczekaliśmy się po prawie godzinnym opóźnieniu. Ogólnie organizacja w porcie pozostawia wiele do życzenia, tłok, bałagan i hałas – zdecydowanie warto przyjść wcześniej! Po 2 godzinach dopływamy na Koh Tao i idziemy prosto do naszej kwatery – Black Wood Hostel. Miejsce o hipisowskim klimacie, które oferuje wieloosobowe pokoje z łóżkami piętrowymi i bungalowy. Z uwagi na atrakcyjną cenę zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję.

Przytulny domek z tarasem, lodówką i wszechstronną łazienką, to koszt ok. 800 THB za dobę. Do tego przemiła obsługa, dobra lokalizacja i dostęp do wspólnej kuchni. Po zakwaterowaniu ruszyliśmy na podbój wyspy. Zaczęliśmy od spaceru wzdłuż plaży, kawałek za Lotus Bar odbiliśmy w prawo i potem betonową drogą szliśmy wzdłuż lasów palmowych. Po około godzinie dotarliśmy do Dusit Buncha Resort.

Wcześniej słyszeliśmy o pięknych widokach na pobliską wyspę Nang Yuan oraz o basenie (tzw. infinity pool), który znajduje się na terenie ośrodka. I było jeszcze piękniej, niż w opowieściach – nie dość, że trafiliśmy na spektakularny zachód słońca, to miałam okazję się pokąpać. Przy basenie funkcjonuje bar, gdzie można sobie zamówić drinka, a nocleg w samym resorcie, to koszt ok. 200 zł za pokój z widokiem na morze. Jak na takie warunki, to cena naprawdę korzystna.

110APPLE8 (Copy)Po powrocie do centrum trafiliśmy na fajną miejscówkę z jedzeniem. Co prawda nie ma nazwy, ale konstrukcja jest na tyle charakterystyczna, że powinniście ją poznać bez problemu. Drewniany okrągły bar na świeżym powietrzu. Stołuje się tam sporo ludzi i trzeba czekać na wolne miejsce, ale naprawdę warto! Dość skromne menu, ale pysznie i w dobrej cenie. Za Pad Thaia zapłaciłam 70 THB. Mimo późnej pory centrum tętniło życiem, a wzdłuż plaży widać było pokazy fire show i koncerty. Zapowiadał się całkiem udany pobyt na Koh Tao…

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 7. Koh Tao na skuterze – plaże i najpiękniejsze punkty widokowe

Dzień postanowiliśmy spędzić na objazdówce wokół wyspy i odwiedzeniu kilku pięknych punktów widokowych. Pani z naszej recepcji hotelowej poleciła nam wypożyczalnie skuterów, podkreślając, że w razie jakichkolwiek problemów, służy pomocą. To bardzo ważne, bo na Koh Tao droga bywa niebezpieczna i mnóstwo ludzi ma na ciele ślady wypadków (bandaże, opatrunki, rany)… Słyszeliśmy o historii, gdzie wypożyczalnia życzyła sobie ponad 2 tysiące złotych za rysy na skuterze i nawet interwencja policji niewiele pomogła…

Wypożyczalnia skuterów nazywa się ATM i znajduje się 2 minuty od naszego hostelu Black Wood. Nie ma konieczności zostawiania paszportu, można zostawić 5000 THB kaucji. Wybór pojazdów jest dość spory – różnią się mocą, ceną i wielkością. My za swój zapłaciliśmy 300 THB za dobę i sprawdził się nieźle, chociaż na niektórych bardzo stromych górkach brakowało mu mocy. Pierwszy punkt widokowy, który odwiedziliśmy, to John Suwan.

Przy wejściu czeka Pani, która pobiera opłatę po 50 THB od osoby. Już sama droga pośród palm jest bardzo malownicza, ale na samej górze czeka na nas prawdziwa petarda widokowa! Dwie malownicze zatoki po obu stronach cyplu, na którym znajduje John Suwan Viewpount, przedzielone są gęstym palmowym lasem.

111APPLE (Copy)Zieleń idealnie współgra z błękitem wód otaczających zatokę. W pobliżu znajduje się plaża Freedom Beach, której nie można przegapić! Porozrzucane przy brzegu skały, biały piasek i lazurowa woda sprawiają, że można się poczuć jak na Seszelach.

111APPLE1 (Copy)Przy plaży znajduje się także mnóstwo knajpek z pięknym widokiem. Po śniadaniu na jednej z nich ruszamy na kolejny punkt widokowy Deisha View. Aby dotrzeć na samą górę trzeba przejść przez reggae bar o takiej samej nazwie. Miejsce z cudownym klimatem i widokami, przemiła właścicielka, zimne piwo, dużo otwartej przestrzeni – idealne na odpoczynek, ale i nocleg. Plakaty wskazywały, że odbywa się tu sporo koncertów, a kawałek dalej była nawet kasa biletowa, jakby pozostałość po jakimś festiwalu.

111APPLE2 (Copy)W drodze powrotnej mijaliśmy także piękną świątynię. Niestety nie znam nazwy, ale to chyba jedyna tak duża i bogata świątynia na Koh Tao, więc na pewno ją rozpoznacie. Na deser został nam ostatni punkt widokowy Mango View. Nasłuchaliśmy się sporo o drodze, która tam prowadzi i zdecydowaliśmy się zostawić skuter przy głównej ulicy. Czy słusznie? I tak i nie. Spacer był bardzo męczący, ale patrząc na strome zakręty wydawało mi się, że podjęliśmy słuszną decyzję. Z drugiej strony sporo osób mijało nas na skuterach, także sami musicie ocenić. Na pewno gdy kończy się utwardzona powierzchnia warto zaparkować skuter i iść pieszo.

W połowie trasy znajdziecie sklepik, w którym dostaniecie zimne napoje. Zaraz obok jest punkt widokowy, na który również warto przy okazji zajrzeć . Mijaliśmy także drogowskazy na „360 view point”, ale tam już nie udało nam się dotrzeć – piesza droga na Mango View wystarczająco nas zmęczyła. Za wstęp zapłaciliśmy po 100 THB. Czy warto? Pozostałe dwa punkty nie wiele odbiegały od tego, ale tutaj znajdziecie także dwie urocze huśtawki i knajpkę z tarasem.

111APPLE3 (Copy)Po męczącej drodze powrotnej chcieliśmy ochłodzić się na plaży Mango Bay. Jak się okazało trafiliśmy na Ao Hin Wong, w okolice Mol’s Beach Bar i tam zrobiliśmy sobie przystanek. Ostatecznie do Mango Bay nie udało nam się dotrzeć i do tej pory nie mam pewności, czy można to zrobić drogą lądową… Na koniec dnia pojechaliśmy do portu, żeby kupić bilety na nocny prom do Krabi (Raily Beach) na następny dzień. Udało nam się to zrobić w pobliskim biurze podróży za 600 THB od osoby.

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 8. Rajska wyspa Nang Yuan obok Koh Tao i nocny prom na Krabi.

Rano oddajemy skuter, pakujemy plecaki i ruszamy w stronę portu w poszukiwanie transportu na pobliską wysepkę Nang Yuan. Mijamy kilku naganiaczy i ostatecznie udaje nam się wynegocjować łódkę za 400 THB za nas dwoje. Biorąc pod uwagę, że płynęliśmy sami, to całkiem dobra cena. Na miejscu okazało się, że wstęp jest od godz. 10, a nie od 9 tak jak do tej pory, także musieliśmy godzinkę poczekać na otwarcie. Przynajmniej byliśmy pierwsi. 🙂

Warto pamiętać,że na wyspę nie można zabierać żadnych plastikowych butelek. Nasze napoje musieliśmy niestety zostawić przy kasie, bo sprawdzali plecaki. Na miejscu można kupić napoje (w szklanych butelkach), zjeść w restauracji oraz wypożyczyć leżaki i parasol. Znajduje się tam także malowniczy punkt widokowy na 3 połączone wąskim przesmykiem wysepki. Woda jest krystalicznie czysta, a warunki do snorkowania idealne. Widzieliśmy mnóstwo kolorowych rybek i to przy samym brzegu. Wysepki chociaż chociaż dość zatłoczone, to naprawdę rajskie, zwłaszcza, gdy przyjdzie się rano i jeszcze nie ma tłumów.

111APPLE4 (Copy)Po powrocie jemy obiad w Pranee’s Kitchen (pycha i najlepsze szejki kokosowe na wyspie), do wieczora chillujemy w naszym hostelu, gdzie zostawiliśmy plecaki. Potem kolacja w pobliskiej knajpce Ava Koh Tao (wielki i pyszny pad tahi za 60 TBH) i spacer do portu. Po niespełna godzinnym opóźnieniu, czyli koło godz. 22, wypływamy z przystani. Statek przerósł nasze oczekiwania! W środku wyglądał jak całkiem niezły hostel! Wygodne piętrowe łóżka, przy każdym światło i gniazdka, a do tego zadbana łazienka – polecam tę opcję transportu!

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 9. Droga z Raily Beach na Thon Sai i relaks w Chillout Jungle Bungalow.

Po noclegu na promie i kilku przesiadkach (w Surat Thani i Krabi) docieramy do Raily Beach. Kierujemy się na główną plażę i stamtąd klifem idziemy do sąsiedniej miejscowości Thon Sai. Niby kwadrans drogi, a jakby inny świat, niż na Raily Beach. Cisza, spokój i niemal pusta plaża. Żeby dostać się do naszego noclegu musimy przejść przez mur, za którym znajduje się centrum miasteczka (spokojnie, jest drabina).

Śniadanie jemy w Piramida Restaurant,  a stamtąd kierujemy się prosto do Chillout Jungle Bungalow – reggae miejscówki z super klimatem (klimatyczny bar, hamaki itd.). Każdy domek pomalowany w barwach innego kraju – nam przypadła Jamajka. Po zakwaterowaniu zwiedzamy okolicę, podziwiamy graffiti na murze i chillujemy na niemal pustej plaży.

112APPLE (Copy)Wszędzie informacje o tym, żeby nie dokarmiać małp, a w jednym miejscu także ostrzeżenie przed dengą. Pamiętajcie, żeby chronić się przed komarami i spać pod moskitierą! Obiad zjedliśmy w miejscu polecanym przez znajomych – Mama’s Chicken. Bardzo niepozorne, ale jedzonko naprawdę pyszne! Wieczorem w naszym ośrodku odbywał się codzienny pokaz fireshow. W barze można kupić piwko i zacząć integrację z ludźmi z całego świata, albo kontemplować wpatrując się w tańczący ogień…

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 10. Nietoperze, jaskinia z drewnianymi członkami i zatoka księżniczki Phra Nang

Kolejny dzień rozpoczynamy od śniadania w sprawdzonej już Mama’s Chicken i ruszamy na spacer przez dżunglę. Wszędzie zieleń, palmy, pnącza zwisające z koron drzew i korzenie przecinające ścieżkę. Do tego odgłosy natury, z jednej strony relaksujące, a z drugiej budzące niepokój swoim tajemniczym szelestem… Droga przez dżunglę to alternatywa dotarcia do Raily Beach. Sporo dłuższa, niż ta przez klify, ale też znacznie ciekawsza. Jedyny minus, to ostrzeżenia przed dengą – radzimy dobrze się spryskać Muggą!

112APPLE1 (Copy)Kolejny przystanek, to jaskinia Diamond Cave. Normalne bilety kosztują 200THB, a ulgowe połowę ceny (jednak o legitymację nikt nie pyta). Wzdłuż jaskini poprowadzony jest drewniany chodnik, otoczony przez fikuśne formacje skalne. Jednak nie to jest największą atrakcją. Otóż są nią nietoperze! Tysiące krwiopijnych stworzeń wydających z siebie dźwięki niczym z horroru.

Niektóre z nich latają tuż nad głowami, a ja myślałam tylko o tym, żeby żaden nie wplątał się w moje włosy. Jeśli wcześniej nie widzieliście tego typu atrakcji, to szczerze polecam, zwłaszcza ze względu na nietoperze (to te czarne kropki na drugim zdjęciu).

112APPLE2 (Copy)Z jaskini kierujemy się w stronę portu Raily Beach, mijamy po drodze wspinaczy (okolice Ton Sai słyną z idealnych warunków do wspinaczki i przyciągają mnóstwo amatorów tego sportu), ukryte w skałach ołtarzyki i lasy namorzynowe. Ścieżka prowadząca w kierunku punktu widokowego Phra Nang z jednej strony biegnie wzdłuż skalnych ścian, a po prawej sąsiaduje z wysokim płotem po którym przechadzają się małpki. Niewiele robią sobie z towarzystwa ludzi, beztrosko skaczą po drzewach, iskają się i chętnie pozują do zdjęć.

Samo podejście na punkt widokowy to stroma i błotnista pionowa ściana. Koniecznie weźcie wygodne buty i ubranie, które możecie pobrudzić. Mijaliśmy śmiałków, którzy wspinali się na bosaka, ale skały są naprawdę ostre i śliskie, więc zdecydowanie to odradzam… Widoki na górze warte wysiłku, zwłaszcza, że można tam też spotkać stada bawiących się małpek.

112APPLE3 (Copy)Z góry prowadzi także droga do błękitnej laguny, ale podczas naszej wizyty była zamknięta. Do tego znaki na każdym kroku informowały o ogromnych karach za złamanie zakazu wstępu. Dalej ruszamy na plażę Phra Nang i chociaż ludzi było dużo, to kolor wody i rajska sceneria robią swoje. No a do tego jedna z większych atrakcji turystycznych w tej okolicy – jaskinia Princess cave, pełna drewnianych… członków 😀

112APPLE4 (Copy)Podobno w zatoce utonęła kiedyś księżniczka, a oryginalne drewniane dary do dziś w jaskini zostawiają rybacy, w podzięce za udane łowy. Wzdłuż plaży zacumowane są charakterystyczne tajskie łodzie tzw. longboaty, pełniące funkcje wodnych restauracji. Można tam zjeść obiad, czy wypić szejka za 50 THB. Menu bogatsze, niż w niejednej restauracji, a ceny nie przekraczają kilkunastu złotych.

Po relaksie na plaży Phra Nang wracamy na Raily Beach, żeby stamtąd klifem wrócić na naszą plażę. Jak się okazuje o tej porze nie da się pokonać tej drogi nie mocząc nóg, bo woda, z uwagi na przypływ, sięga prawie do kolan. Po kilkunastominutowym spacerze jesteśmy z powrotem na Ton Sai Beach. Krótka drzemka, mała sesja zdjęciowa na huśtawce, a potem kąpiel przy zachodzie słońca. Resztę dnia spędzamy na delektowaniu się urokami wioski i chillowaniu w hostelowym barze.

112APPLE6 (Copy)

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 11. Transport z Raily Beach do Krabi Town, sanktuarium słoni i nocny market w Krabi.

Pakujemy plecaki i ruszamy na Raily Beach, żeby złapać łódkę na Krabi, gdzie mamy nocleg. Standardowa cena przy ośmiu osobach to 150 THB, z racji, że była nas czwórka, a po pół godzinie nikt więcej nie przyszedł, zapłaciliśmy po 200 THB i popłynęliśmy niepełnym składem. Po około kwadransie dotarliśmy do Krabi Town. Z portu do naszego hotelu The City House szliśmy około 10 minut. Zdecydowanie polecamy ten nocleg – 30 zł od osoby z super standardem. Duże łóżko, klimatyzacja, TV, lodówka i lokalizacja w samym centrum.

Koło południa pod nasz hotel podjeżdża bus i zabiera nas do Krabi Elephant Sanctuary (rezerwowaliśmy wycieczkę dzień przed przez internet). Takie sanktuaria dla słoni, to jedyny słuszny sposób obcowania z tymi zwierzakami (oprócz tych na wolności rzecz jasna). Żadnego jeżdżenia i tresury, a tylko karmienie, kąpanie i spacery. Więcej o tym miejscu napiszę w oddzielnym poście, bo zwierzęta w podróży, to bardzo ważny temat! W każdym razie miejsce sprawdzone i godne polecenia (tylko nie pomylcie nazwy,w Internecie jest dużo podobnych miejsc ze złymi opiniami).

113APPLE (Copy)Wieczorem bus odstawił nas do hotelu i ruszyliśmy na podbój nocnego marketu. W głowie aż się kręciło od kolorów, smaków i zapachów! Mnóstwo ryb i owoców morza, a wokół gwar i muzyka. Naprawdę fajny klimat, zwłaszcza, że jest tu więcej mieszkańców, niż turystów. Co na Krabi wcale nie jest takie oczywiste!

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 12.  Tiger Cave Temple, świątynia Wat Kaew Korawara i transport z Krabi Town do Bangkoku.

Rano ruszamy w kierunku – Tiger Cave Temple. Z ulicy łapiemy auto i za 15 THB od osoby dojeżdżamy na miejsce, czyli do kompleksu budynków świątynnych. Wstęp jest bezpłatny, ale trzeba pamiętać o odpowiednim ubraniu, zakrywającym ramiona i nogi. Największą atrakcją jest punkt widokowy do którego prowadzi ponad 1200 schodów! Wszędzie biegają małpki, które zabierają turystom shakei i butelki z wodą, trzeba mieć więc oczy dookoła głowy!

Strome schody i 34-stopniowy upał dają się we znaki już po kilku minutach, dlatego warto się tu wybrać wcześnie rano lub późnym popołudniem. Widoki z góry naprawdę robią wrażenie. Do tego wielki posąg złotego buddy, dziesiątki mniejszych figur i bogato przystrojone ołtarzyki.

113APPLE1 (Copy)Droga powrotna idzie znacznie szybciej. Na dole są sklepiki w których można zaopatrzyć się w coś zimnego do picia. Mrożona kawa i shake, to koszt około 50 THB. Na parkingu zagadujemy parę francuzów i razem z nimi wynajmujemy taksówkę do centrum za 300 THB (tak, powrót jest znacznie droższy). Wysiadamy obok świątyni Wat Kaew Korawaram. Już sama okolica robi wrażenie – ozdobne złote poręcze, białe schody, kwiaty na drzewach – idealne miejsce na małą sesję zdjęciową. 🙂

113APPLE2 (Copy)Kolejny punkt programu, to degustacja duriana zakupionego na ryneczku obok naszego hotelu. 150 THB za kawałek tego najbardziej na świecie śmierdzącego owocu… Czy było warto? Cóż, po jednym kęsie chciałam go zutylizować… Marek nawet nie próbował – wystarczył mu zapach przypominający padlinę. Najśmieszniejsze, że nie miałam go potem gdzie wyrzucić, bo w większości miejsc w Tajlandii obowiązuje zakaz spożywania duriana. Owinęłam go w papierek i wyrzuciłam koło jakiegoś sklepu, bo wnoszenie go na teren naszego hotelu również było karalne.

Dalej autobusem ruszyliśmy w kierunku Bangkoku. Bilety kuliśmy u pana z recepcji hotelowej, który po kilku telefonach załatwił nam transport busem i odbiór spod drzwi. Już nawet nie pamiętam ile przesiadek mieliśmy po drodze, ale w międzyczasie zepsuł się autokar, fundując nam 2 godziny przymusowego postoju… Poza tym przy przesiadkach kierowcy zamiast o naklejki pytali o bilety, których my nawet nie dostaliśmy, także organizacja średnia…

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 13. Transport z Bangkoku do Ayutthayi – zwiedzaniem świątyń rowerem i nocny market.

Do stolicy dotarliśmy koło 8 rano. Z przystanku od razu zamówiliśmy graba na stację Hualampong, skąd mieliśmy pociąg do Ayutthayi. Co ciekawe Pani przy kasie za 2 bilety zażyczyła sobie 690 THB, ale wcześniej czytałam, że trzecia klasą możemy dojechać za 15 THB. Zapytałam o tę opcję i dostałam dwa bilety za 30 THB. Pamiętajcie jeśli w podróży nie chcecie wydać milionów, to starajcie się przemieszczać tak jak lokalni.

Dwie godziny drogi w przedziale ze specjalną strefą dla mnichów i dotarliśmy na miejsce. Z dworca łapiemy tuk tuka za 100 THB i po kilkunastu minutach docieramy do naszego hotelu – Krung Kao Traveller Lodge. Zarezerwowaliśmy go dzień wcześniej z 70% zniżką na Agodzie. Nie dość, że warunki naprawdę świetne, to do dyspozycji gości hotelowych były rowery, bez żadnych dodatkowych opłat. Świetne rozwiązanie, bo tak właśnie zamierzaliśmy zwiedzać świątynie. A w Ayutthai, jeśli patrzeć na plan miasta, jest ich prawie 100!

Wybraliśmy kilka najciekawszych, polecanych w internecie i przewodniku i zaczęliśmy wycieczkę. Każda inna, z innym klimatem, ale każda piękna na swój sposób. Niektóre były płatne, a inne można było zwiedzać za darmo.

113APPLE3 (Copy)Przed każdą z nich parkowaliśmy nasze rowery. Co ciekawe nie mieliśmy linki antykradzieżowej, ale całe szczęście nic się z nimi nie stało. Po całodniowym zwiedzaniu na kolację wybraliśmy się na nocny market i znów się nie zawiedliśmy! Przepyszny Pad Thai za jedyne 35 THB skradł moje serce! Niepozorną budkę z jedzeniem poznacie po wnuczku w roli kelnera, gotującej babci i tacie doglądającym interesu.

Jedyny minus to lokalizacja targu, bo z naszego hotelu to był całkiem spory kawałek. A nocna jazda rowerem, to nic fajnego, zwłaszcza, że do ruchu lewostronnego nie tak łatwo jest się przyzwyczaić… Po drodze wpadamy na zakupy do 7 eleven – te sklepy to naprawdę spore udogodnienie. Duży wybór, dobre ceny no i są praktycznie w całej Tajlandii!

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 14. Transport z Ayutthai do Bangkoku, hotel z infinity pool i Chinatown.

Następnego dnia rano zamawiamy graba na dworzec i pociągiem wracamy do Bangkoku. Prosto z dworca jedziemy metrem na stację Sukhumvit (żeton na przejazd kosztuje 28 BAT), potem przesiadamy się do kolejki i ze stacji Asok jedziemy na stację Bank Chak (w kolejce dostaje się nie żeton tylko kartę – nasza kotowała 48 TBH od osoby).

Tym sposobem przetestowaliśmy chyba wszystkie tajskie środki transportu. Podróżując solo najbardziej opłaca się komunikacja miejsca, ale w parze lub więcej, chyba najtaniej wychodzi grab. Nasz hotel był trochę na końcu świata, bo dojazd zajął nam ok. pół godziny, ale takie miejsca poza centrum też mają swój klimat. W okolicy było tak nieturystycznie, że w restauracji nikt nie znał angielskiego, a menu było tylko po tajsku… Wszystko pokazywałam palcem i nie dość, że było pysznie, to jeszcze taniej, niż zwykle, ok 30 TBH za obiad.

Ostatni dzień przeznaczamy na relaks i odrobinę luksusu… Będąc w Tajlandii trzeba chociaż jeden nocleg spędzić w hotelu z tzw. Infinity pool, czyli z basenem na dachu. My zdecydowaliśmy się na Romance hotel, ze względu na stosunek jakości do ceny, no i wspomniany basen. Za pokój zapłaciliśmy około 100 zł, a warunki były naprawdę super, standard ok 3-4 gwiazdki.

114APPLE (Copy)Po relaksie w basenie ruszyliśmy na podbój Chinatown (najpierw metrem, a potem kolejką). Najpierw zwiedzaliśmy okolice świątyni Wat Traimit, Czerwoną Bramę Chinetown i pobliskie ołtarzyki pełne darów dla buddy (jedzenia, picia, kwiatów). Potem ruszyliśmy na główną ulicę Yaowarat Road, gdzie życie nocne budziło się w najlepsze.

Klimat niesamowity – gwar, muzyka, kolorowe tuk-tuki, mnóstwo neonów i aromatycznego streetfoodu. Naprawdę można było się tu poczuć jak w Chinach. Wystarczyło skręcić w którąś z bocznych uliczek, by znaleźć wolny stolik i razem z lokalsami do późna delektować się pyszną kuchnią…

114APPLE1 (Copy)

Tajlandia w 2 tygodnie: Dzień 15. Pamiątki z Tajlandii i transport na lotnisko w Bangkoku.

Ostatni dzień spędziliśmy na pakowaniu i zakupach. W pobliskim sklepiku (standardowo 7 eleven) zrobiłam zapas słodyczy i tajskich przekąsek (chipsy z glonów, suszone mango, cukierki z duriana, chrupki krabowe, mentosy o smaku tamaryndowca etc.). A potem zamówiliśmy graba prosto na lotnisko. Ponad pół godzinny kurs kosztował na 320 THB. Kierowca niestety nie miał jak wydać z 500 BAT, więc po prostu dostał spory napiwek. Ale nie było to naciąganie z jego strony, bo był strasznie zawstydzony tym faktem i kilka razy pytał, czy na pewno nie mamy nic drobniejszego.

Na lotnisku znajdziecie sporo punktów gastronomicznych, ale nie należą one do najtańszych. Tak samo jak magnesy (150 THB), czy pocztówki (100 THB za 4 sztuki), dlatego nie zostawiajcie ich kupna na ostatnią chwilę. I tak oto nasza podróż dobiegła końca, a jej ostatnim punktem była przesiadka w Doha…

Mam nadzieję, że chociaż część z Was dotrwała do końca tego wpisu (ponad 5,5 tys. słów!!!), a nasze rady będziecie mogli wykorzystać w praktyce. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania, albo informacje o których warto tutaj wspomnieć, koniecznie dajcie znać w komentarzach! 🙂 A może chcwcie wiedzieć jak zaplanować Bali na własną rękę, albo podróż z dzieckiem? Po więce zapraszam na nasz Instagram @pelnapara.