Puszcza Kampinoska na weekend. Zielone serce Mazowsza!
Najlepsze weekendy zaczynają się od słów: „jedźmy gdzieś”. A że obecnie mieszkamy w Warszawie, to najczęściej ciągnie nas do natury. Dziwnym trafem do tej pory omijaliśmy to, co mamy pod samym nosem. Postanowiliśmy więc nadrobić krajoznawcze zaległości i w miniony weekend wybraliśmy się do Puszczy Kampinoskiej. Miejsce z jednej strony zachwyca różnorodną przyrodą, a z drugiej przypomina o tragicznych wydarzeniach wojennych… Krajobraz pełen kontrastów. Obsypane wrzosem łąki i bujne lasy, a zaraz obok porośnięte mchem wydmy i bagna.
Wszystko to w jednym miejscu. Zachwycające, dzikie i czekające na odkrycie! Dzięki licznym szlakom o różnych poziomach trudności, każdy może znaleźć coś dla siebie.
Brzmi nieźle, prawda? Na dodatek dotarliśmy tam za całe 4 złote i to w zaledwie pół godziny. No dobra może troszkę dłużej, ale to tylko dlatego, że przegapiliśmy właściwy przystanek 🙂 Wycieczkę zaczęliśmy w sobotę rano od miejscowości Palmiry. Stamtąd po około 8 kilometrach spaceru dotarliśmy do Miejsca Pamięci Narodowej, gdzie znajduje się Muzeum Walki i Męczeństwa oraz cmentarz z ponad 2 tysiącami zamordowanych Polaków…
Las krzyży wprowadza w nostalgiczny nastrój. Zaczynamy bardziej doceniać czasy, w których przyszło nam żyć. Prawnik. Cukiernik. Malarz. Przedsiębiorca. Notariusz. Rolnik. Uczennica. Urzędnik. Literat. Tokarz. Ogrodnik. Rozstrzelany.
Stamtąd czarnym szlakiem przez pola jagodowe i bagna docieramy do miejscowości Wiersze. Tam znajdujemy kolejne Miejsce Pamięci z grobami partyzantów, a zaraz obok cmentarz współczesny.
W lesie łapie nas deszcz, a zaraz potem gubimy szlak. W międzyczasie w oczy rzuca nam się zryte przez dziki runo. Ustalamy więc wersję co robić, gdy trafimy na jednego z nich, jednak z powodu odmiennych poglądów staje na niczym. Trzymam więc w kieszeni gaz pieprzowy, jakby miał mnie uchronić przed złem świata. Po kilku kilometrach odnajdujemy drogę i docieramy do Roztoki. Jedyne miejsce w okolicy gdzie można zjeść coś ciepłego. Żurek, schabowy, lemoniadka i możemy iść dalej. Zapowiada się chłodna, burzowa noc, a my planowaliśmy spać w lesie. Nic więc dziwnego, że od śpiworów i hamaków plecak ciąży coraz bardziej. Nieugięcie podkreślam, że nie po to dźwigałam go przez cały dzień, żeby miał się teraz nie przydać i że przecież mamy plandekę od deszczu… Mimo to tym razem z moją chęcią przygody wygrał głos rozsądku Marka. Tylko gdzie my teraz, w środku puszczy, znajdziemy kwaterę? Najbliższa większa miejscowość to Leszno (nie mylić z tym wielkopolskim), czyli jeszcze jakieś 5 kilometrów żółtym szlakiem. Ruszamy. Las po deszczu wygląda niesamowicie.
Słońca przebija się przez korony drzew i odbija światło od mokrego runa. Po drodze mijamy Julinek, a tam oprócz parku linowego mini golf, grill, muzczyka, leżaki, namiot cyrkowy i cała masa atrakcji. Coś czuję, że wrócimy tam któregoś weekendu 🙂
Już tylko dwa kilometry do celu. Leszno okazuje się mniejsze, niż myśleliśmy. Spotykamy miłą panią, która z przykrością stwierdza, że nie ma tu żadnej kwatery. Całe szczęście z pomocą przychodzi jej koleżanka dobra rada. Ostatecznie trafiamy do klubu Przystań. Wita nas właścicielka, która w najlepsze popija sobie piwko z kolegami. Za 30 zł od osoby dostajemy klucze do pokoju. Miejsce luksusami nie grzeszy i przypomina bardziej melinarnię, niż noclegownie, ale grunt, że mamy dach nad głową. Zaraz obok, przy zajezdni autobusów, odkryliśmy świetną włoską restaurację. Pizza rewelacja, a ceny znacznie niższe, niż w Warszawie. Okazało się też, że do Leszna dojeżdża z komunikacja miejska. Do Warszawy mamy około 40 minut linią nr 719. Około 30-kilometrowa wędrówka dała nam się we znaki, toteż następnego dnia wypożyczamy rowery. W Kampinosie, przy ulicy Szkolnej 1, znajdziecie jednoślady, w cenie 7 zł za godzinę lub 40 za dobę. No to ruszamy! Cisza spokój i natura.
Kierujemy się żółtym szlakiem i znajdujemy idealne miejsce na śniadanie. Deser znalazł się sam…
Potem przemierzamy pokrzywowy gąszcz, który nawet przez ubranie daje się we znaki. Ścieżka ma szerokość opony rowerowej, toteż na nic zdały się uniki. Do tego prawie rozjechałam węża, co przyprawiło mnie o atak serca. Po drodze oprócz licznych pomników i grobów, trafiliśmy na dąb profesora Kobendzy, założyciela Parku Kampinoskiego.
27 metrów wysokości i prawie 6 w obwodzie daje mu miano niezłego giganta. Kilka kilometrów dalej w Granicy, trafiamy na opuszczone gospodarstwo z pięknym domem.
Nie byłabym sobą gdybym nie wlazła do środka. W myśl zasady, jak się nie da drzwiami, wejdź oknem. Znaleziona w środku kartka pochodziła z 1991 roku. Można więc przypuszczać, że mieszkańcy opuścili gospodarstwo mniej więcej wtedy, gdy przychodziłam na świat. W środku nie wiele zostało, jednak miejsce w latach świetności musiało wyglądać naprawdę dostojnie.
Dalszą eksploatację przerwał hałas wydobywający się z pobliskiej stodoły. W pośpiechu wyskakiwałam przez okno, z myślą, że nie jesteśmy tu sami. Jak się potem okazało to tylko przeciąg trzaskał otwartymi na strychu drzwiczkami, mimo to skutecznie mnie wystraszył.
Chłonę widoki zachwycając się każdą kępką mchu i powtarzając do znudzenia „Marek, jak tu pięknie”. W drodze powrotnej czerwonym szlakiem docieramy do Miszorów, stamtąd już asfaltem przez Famułki Królewskie, Lasociń i Wolę Pasikońską, z powrotem do Kapinosu.
Mówiąc, że wycieczka była udana, skłamałabym. Puszcza Kampinoska okazała się perełką Mazowsza. I naprawdę nie wiem jakim cudem wcześniej tam nie trafiliśmy. Zachwyciła nas przede wszystkim swoją różnorodnością. Idąc ścieżką z jednej strony można było podziwiać miękki mech pośród bagien, a z drugiej jagodowe pola na wydmach.
W tym wszystkim ślady historii, przypominające o naszej przeszłości. I choć przeszliśmy ponad 30 kilometrów i przejechaliśmy koło 60, to jeszcze kiedyś tu wrócimy. Zostało mnóstwo szlaków do odkrycia…
10 Comments
Piękne zdjęcia aż chciałoby się tam być.
To była miłość od pierwszego wejrzenia!
Polecamy 😉
Las Krzyży przyprawia o dreszcze, szczególnie w takich okolicznościach przyrody, wow!
To prawda… Do tego większość z nich jest imienna.
Przykre, ale warto czasem przypomnieć sobie o naszej przeszłości.
No przyznaję, zielono mi 😀 <3 Kiedyś zajedziemy 😀
Polecamy! 🙂
To dajcie znać jak się namyślicie. Razem raźniej! 😉
O rany, naprawde niesamowite widoki. Szczegolnie ta chatka! Szkoda ze nie udalo Ci sie wrzucic jeszcze jakis zdjec ze srodka – uwielbiam takie porzucone miejsca, bo zawsze wygladaja troche jak z horroru 😉
Super zdjęcia, bardzo fajny tekst !!! 🙂
Bo miejsce super! 🙂 Dziękujemy 🙂