O tym ile szczęścia mieliśmy na ŚDM i jak to było naprawdę.
Podróżując poznaje się ludzi z całego świata i warto być na nich otwartym. Jeśli więc to oni przyjeżdżają do Ciebie, naturalnym jest, że chcesz ich poznać. A może nawet zasnąć pod chmurką z prawie dwoma milionami takich ludzi? Ze swoim ulubionym widokiem na gwiazdy rzecz jasna. Czyli słów klika o tym jak było na ŚDM i ile mieliśmy szczęścia…
Kompana znaleźć było niełatwo. „To nie dla mnie” lub „Jeszcze mi życie miłe”, słyszałam najczęściej w odmowie. Ale udało się. Bilety na pociąg kupione, wyjazd po 5 rano w sobotę. Bez żadnego planu, bez wejściówek na sektory i bez konkretnych oczekiwań. Po prostu pojechaliśmy. Pociąg zapchany, ludzie stoją na korytarzach, bo tak jak my nie mają wykupionych miejscówek. Wybraliśmy pierwszy z brzegu przedział z nadzieją, że uda nam się usiąść chociaż na kilka stacji. Jak łatwo przewidzieć szybko uzbierał się komplet. Dziwnym trafem spośród setek zarezerwowanych miejsc w całym pociągu, akurat nasze dwa pozostały wolne, aż do samego Krakowa. Miasto przywitało nas niemal pustymi ulicami, choć przecież spodziewaliśmy się zupełnie czegoś innego… Tym czasem żadnego paraliżu, żadnych terrorystów, a w sklepach pełno wody i jedzenia. Czy aby na pewno jesteśmy w tym samym Krakowie, przed którym ostrzegali nas znajomi? W spokoju zjedliśmy śniadanie na trawce obok Wawelu z widokiem na Wisłę.
Koło południa okazało się, że kolega kolegi załatwił nam wejściówki i to w naprawdę dobrym sektorze. Znów szczęście dopisało. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu Krakowa dołączyli do nas znajomi znajomych i stworzyła się całkiem spora grupka. Ruszyliśmy w stronę Brzegów, gdzie powoli gromadzili się mieszkańcy całego globu. Morze ludzi sunęło w tym samym kierunku co my, przyszedł czas się rozdzielić. Tramwaje na dobre stanęły w korku. Pozostało nam pokonanie kilkunastu kilometrów pieszo. W 30-to stopniowym upale i z ciężkim plecakiem na barkach nie było to łatwe. Ale skoro było zmęczenie była i determinacja. Łapiemy stopa! Całą czwórką wsiedliśmy do samochodu, który podwiózł nas w okolice Wieliczki. Zza okien auta obserwujemy dziesiątki tysięcy ludzi, którzy mieli mniej szczęścia lub nie wpadli na ten sam pomysł. Dalej mogliśmy polegać już tylko na własnych nogach, ruch był wyłączony dla pojazdów.
Po kilku kilometrach docieramy na miejsce. Zdejmujemy plecaki, rozkładamy karimaty. Co za ulga. Chwilę potem z głośników słychać komunikat, że nasz sektor jest już pełen i należy kierować się do innych. Na tak ogromnej powierzchni jest to kwestia nadrobienia nawet kilku kilometrów. Udało się. Znów mieliśmy szczęście. Wieczór mija w towarzystwie przedstawicieli niemal całego świata i oczywiście głównego sprawcy tego zamieszania… Papież Franciszek przejeżdża przez nasz sektor, pozdrawiając wszystkich z uśmiechem. Jest śpiew, zabawa, integracja, ale i dużo skupienia.
Młoda Syryjka opowiada o dramacie, który przeżywa jej kraj. O przyjaciołach, którzy stracili życie w ruinach swego zburzonego domu. O młodym chłopcu który zginął czekając na autobus… Zasypiamy w towarzystwie ludzi takich samych jak my, w podobnym wieku, z podobnymi marzeniami, zainteresowaniami… A z drugiej strony z ludźmi, którzy oprócz zwyczajnych, codziennych problemów, borykają się z wojną, głodem, czy brakiem tolerancji w swoim kraju. Gdy się budzimy się, ze śpiwora obok wita nas Dominikana, Uganda, Szwajcaria, Panama, Hiszpania, USA, Francja, Brazylia, Syria, Niemcy, Korea, Nowa Zelandia, Węgry, Meksyk, Japonia, Ukraina, Portugalia, Chiny, Indie Chile, Włochy, Norwegia, Filipiny i wiele państw, których flag niestety nie rozpoznajesz.
Wszyscy przybijają Ci piątkę i pozdrawiają przyjaznym „dzień dobry” we wszystkich możliwych akcentach. Przez krótkie pogawędki i obserwowanie całej tej różnorodności, przenosimy się do innych zakątków świata. Po porannych uroczystościach pora wracać. Pakujemy swoje rzeczy i ruszamy w drogę. Po chwili z głośników słychać komunikat, aby nie opuszczać sektorów, ponieważ wyjścia są przepełnione. Tłum porusza się w żółwim tempie, szukamy sposobu, żeby uniknąć tego ścisku. Skręcamy do lasu. Potem próbujemy dostać się na autostradę. Bramki są albo zamknięte, albo strzeżone przez policjantów.
Nie chcemy wracać do tłumu. Zagadujemy do pana, który konspiracyjnie zaprasza nas na swoje podwórko. Wchodzimy po cichutku, aby nie zwabić tysięcy współtowarzyszy. Gospodarz prowadzi nas na tyły posesji, udzielając wskazówek odnośnie dalszej drogi. Jeśli chcemy iść dalej musimy przejść przez rzekę. Udało się. Zaczyna grzmieć, a po chwili zrywa się ulewa. Zanim zdążyliśmy choćby pomyśleć o założeniu płaszczy, jesteśmy mokrzy do suchej nitki.
Szybko przyzwyczajam się do przemoczonych butów, jednak najbardziej przeszkadza mi ściekająca z głowy woda, bo przez nią nie wiele widzę, a od spadających kropel zaczyna boleć mnie skóra. Ale jak to mówią, po burzy wychodzi słońce… Docieramy na stację PKP. Policja tamuje ruch, aby na torach nie doszło do wypadków. Połowie z nas udaje się przedostać, wciągamy resztę powtarzając, że przecież jesteśmy razem. Pierwszy pociąg jest tak przepełniony, że nawet nie otwiera drzwi po zatrzymaniu. Odjeżdża nie zabierając nikogo. Tracimy nadzieję. Cierpliwość jednak się opłaca bo udaje nam się zabrać następnym kursem. W Krakowie mokrzy i zmarznięci marzymy o ciepłym prysznicu i kawałku suchego miejsca.
Długo nie trzeba czekać. Znajomy znajomego daje nam klucze do swojego mieszkania, gdzie idziemy się wykąpać i przebrać. Potem obiad w knajpie, w której spotykamy parę poznaną w Brzegach. Kolejny zbieg okoliczności. Główne wejście na dworzec jest zamknięte. Musimy iść na około. Czas płynie, a my mamy do nadrobienia kawał drogi. W ostatniej chwili wbiegamy na peron. Wsiadamy do pierwszego lepszego pociągu jadącego do Warszawy, nie mając pewności, czy to ten, na który mamy bilety. Znów wybieramy przypadkowy przedział, bo znów nie mamy miejscówek. I chyba już wiecie co dalej? Po raz kolejny nikt nie przyszedł na nasze miejsca. Jest przed 21, a ludzie poznani w przedziale mówią nam, że ich znajomi do tej pory nie wydostali się z Brzegów… Wspominałam już, że mieliśmy dużo szczęścia? 🙂 Reszta drogi mija na rozmowach z Turkiem i parą Francuzów. Z godzinnym opóźnieniem, w towarzystwie około 1600 pasażerów docieramy do Warszawy. Cali i zdrowi. Warto było zaryzykować…
10 Comments
Z przyjemnością czytam .. a w głowie brzmią mi Twoje słowa.. które zapamiętałam podczas naszej rozmowy telefonicznej gdy wylądowałalam na lotnisku Chopina „Franciszek był poruszający, a kto mógł a nie był tego dnia w Krakowie jest gamoniem” uuupss- może powinnaś to ocenzurować, ale wiem, że to był skondensowany zlepek Twoich wszystkich emocji z drogi powrotnej 🙂 ! Żałuję,że byłam daleko, ale dzięki Tobie mogę poczuć namiastkę tego wydarzenia ! Dzięki, że w tak cudowny sposób dzielisz się z nami tak pięknymi wspomnieniami !!!
Haha 🙂 No cóż, przyjechali do nas ludzie z całego świata, więc grzechem byłoby odpuścić sobie takie wydarzenie, skoro mieliśmy je pod nosem 🙂
Następne ŚDM w Panamie, więc może nie być tak łatwo 😉
Zazdroszczę !! Z przyczyn zdrowotnych nie braliśmy udziału w ŚDM w Krakowie, natomiast uczestniczyliśmy w wydarzeniach w naszym mieście kiedy to pielgrzymi przybyli do rodzin. Już szykujemy się na Paname 🙂 Pozdrowienia !
Na pewno i tam poczuliście atmosferę ŚDM 🙂
Kto wie, może do zobaczenia! 😉
Zazdroszczę, że tam byliście. Ja niestety nie miałam opcji, a oglądając w TV doszłam do wniosku, że było tam wspaniale 🙂
Było 🙂 Ale jeszcze wszystko przed Tobą 🙂
Jeśli nie w Panamie, to kto wie gdzie potem 😉
Rzeczywiście mnóstwo szczęścia. Mi w tym roku nie było dane być w Krakowie, ale wciąż pamiętam jak wyglądały śdm w Paryżu 20 lat temu.
Ojj mnóstwo 🙂
ŚDM w Paryżu to dopiero było coś…
Nic mnie nie zdziwiło! 😉 Szaleństwo i pokój! 😉
O to to to! 🙂